sobota, 15 lutego 2014

Do zobaczenia za dwa tygodnie :)

2 dni do mojego zimowego lata


Za mniej więcej 3 godziny wsiadamy do samochodu i wyruszamy na nasze zimowe wakacje. Dziś tylko musimy dostać się do Pragi, po to aby jutro wsiąść do samolotu i wyruszyć dalej. Najpierw do Helsinek, potem do Bangkoku aby w końcu w poniedziałek po południu znaleźć się we Phnom Penh. 
Tym razem nie korzystamy z żadnego biura podróży tylko sami organizujemy sobie wszystko. Podział ról w naszym stadle jest ściśle określony. W. zajmuje się całą stroną logistyczno - organizacyjną, ja będę kaowcem (dla młodego pokolenia wyjaśnienie: kaowiec czyli Kulturalno - Oświatowy, był najważniejszą osobą na wczasach pracowniczych bo odpowiadał za rozrywkę). Przeczytałam wszystko co się dało aby jak najlepiej przygotować się do mojej roli, W. nad stroną organizacyjną pracował już od ponad pół roku. 
Plan jest bardzo napięty, a do zobaczenia bardzo dużo. Mało tego plan zakłada, że nawet odpoczniemy na plaży, co prawda tylko dwa dni, ale dobre i to. 
Ogarniam jeszcze dom, Koty i wszystko co się da aby świat nie zawalił się podczas naszej nieobecności i ciągle nie mogę uwierzyć, że to już tak niedługo czeka nas kolejna przygoda i kolejne spotkanie z Azją. Nie mogę się doczekać jedzenia na ulicach, pachnących i świeżych owoców i nawet na te wściekłe upały (prognoza mówi, że temperatura w dzień będzie stała - rzędu 35 - 36 stopni) i obiecałam sobie i W. że nie będę marudziła, że gorąco, że nie mam siły bo upał.
Ale najbardziej się cieszę i z największą niecierpliwością czekam wrażeń ze zwiedzania Angkoru. Tak wiele czytałam na ten temat, tak pięknie opowiadał o tym Jacek Pałkiewicz (byłam na spotkaniu z Nim) że oczekuję fajerwerków, mając w pamięci, że coraz bardziej jest to miejsce zadeptywane przez rzesze turystów. Ale i tak jestem pewna, że świątynie pokazujące bogactwo i potęgę Khmerów zrobią na nas wrażenie, a fakt że przyroda pokazuje tutaj, że jest potęgą nieujarzmioną zachwyci nas bez reszty ;) Ale to moje pobożne życzenia, rzeczywistość ogarniemy za 2 dni.
Na zachętę zajrzenia do mnie za dwa tygodnie wklejam zdjęcie skopiowane z internetu, ze strony www.hittheroadtours.com 



Tak dżungla rozprawia się z tym co wybudował człowiek - i kto tu jest górą????

Do zobaczenia za dwa tygodnie!!!!

poniedziałek, 10 lutego 2014

Zupa krem z topinamburu – ZnP*


Topinambur (zwany też słonecznikiem bulwiastym – nie wiem czy ze względu na konsystencje korzenia i lekki posmaczek?) – nowość coraz częściej spotykana w naszych sklepach czy na bazarach ze zdrową żywnością.
A może to powrót starego jak świat składnika naszej rodzimej kuchni?
Nie wiem, ja nigdy wcześniej nie znałam ani nie słyszałam o tym warzywie. Jednak, co byłby ze mnie za miłośnik jedzenia, gdybym nie była otwarta na nowości? Tym sposobem zakupiłam solidną porcję tych dziwnie wyglądających korzeni, umęczyłam się obierając je i ugotowałam z nich zupę krem. Agnieszka K. prosiła o krem z białychwarzyw, więc spełniam tę prośbę.



Jakie są moje wrażenia?

Obieranie jest paskudne ( a ja leniwa przecież jestem).
Na surowo chrupiące ale bez wyraźnego smaku, no może smak jest lekko orzechowy???
Podsmażone na maśle nadal lekko chrupie.
Ugotowane w zupie nadal nie ma specyficznego smaku i aromatu.
Zmiksowane nie jest gładkie, trzeba przetrzeć.

Podsumowując:
Warto spróbować, wyrobić sobie własne zdanie.
Niezłe, ale nie powalające.
Mogę wyobrazić sobie dalsze życie bez obierania tego warzywa i bez jego konsumpcji.

No to teraz już konkrety.



Krem z topinamburu


800 g topinamburu
1 cebula
2 ziemniaki
2 łyżki masła
1 l bulionu
½ szklanki mleka/ słodkiej śmietanki
sól, pieprz, świeżo utarta gałka muszkatołowa

Umyć, obrać i pokroić topinambur. Obraną cebulę posiekać w kosteczkę. Ziemniaki obrać i pokroić w kostkę.
Na patelni rozpuścić masło, wrzucić pokrojone warzywa i dusić przez około 5 minut często mieszając. Kiedy warzywa zmiękną wrzucić je do garnka, zalać bulionem i gotować na małym ogniu do miękkości składników. Wlać mleko/ śmietankę, całość pogotować jeszcze przez kilka minut. Zupę lekko przestudzić, zmiksować a następnie przetrzeć przez sito, aby uzyskać gładką konsystencję. Całość doprawić solą, pieprzem i świeżo zmieloną gałką muszkatołową.
Podawać z grzankami.
Smacznego!!!





Mam jeszcze przygotowany wpis z jedną zupą, a właściwie z daniem jednogarnkowym - zupą gulaszową, ale pojawi się tutaj dopiero po naszym powrocie :)

niedziela, 9 lutego 2014

Pide – turecki specjał na Dzień Pizzy


8 dni do mojego zimowego lata

I jak tu zadbać o ładne zdjęcia potrawy na bloga jak dwa sępy stoją nad głową i niemal siłą wyrywają kawałki ciasta wyjętego z pieca?????
No jak to zrobić???????
Nie da się, dlatego zdjęcia są jakie są, ale fakt, że domownicy niemal bili się o każdy kawałeczek pide świadczy o tym jak bardzo nam smakowała ta turecka pizza, bo tak można nazwać to danie.



Pide – turecka pizza


ciasto:
3 szklanki mąki
42 g świeżych drożdży
1 ½ szklanki letniej wody
3 łyżki oliwy z oliwek
1 ½ łyżeczki soli
2 łyżeczki cukru

farsz:
500 g mielonej jagnięciny/wołowiny (u mnie wołowina)
2 cebule
2 ząbki czosnku
3 świeże pomidory/ ½ puszki pomidorów krojonych
½ świeżej papryki
2 łyżeczki pasty paprykowej
1 łyżeczka słodkiej papryki
½ łyżeczki chilli w płatkach
2 łyżki oliwy
pęczek natki pietruszki/mięty
sól, pieprz

oliwa do smarowania pide

Przygotowanie rozpoczynamy od ciasta. Do miski wsypać mąkę, w środku zrobić dołek, do niego wkruszyć drożdże, posypać cukrem polać odrobiną wody i lekko zamieszać z mąką, która się zabierze. Pozostawić na kilka minut aż drożdże się ruszą. Potem dodać pozostałe składniki i wyrobić elastyczne ciasto dobrze odchodzące od ręki. Przykryć miskę i pozostawić w ciepłym miejscu, aż ciasto podwoi swoją objętość.
W tym czasie przygotować farsz.
Do miski włożyć mielone mięso, utartą na drobnych oczkach cebulę, przeciśnięty przez praskę czosnek, pokrojoną w kostkę paprykę, posiekaną natkę i przyprawy oraz oliwę. Całość wymieszać i ostatecznie doprawić.
Wyrośnięte ciasto wyjąć na omączony blat, podzielić na kulki wielkości małej pomarańczy. Każdą kulkę ciasta osobno wałkować na bardzo cienkie placki o kształcie mocno owalnym. Na cieście rozsmarować farsz pozostawiając czysty 1 cm brzegu. Pozaginać brzeg ciasta przez co powstanie coś na kształt łódki ale bez wysokich brzegów. Zagięte ciasto posmarować oliwą i wstawiać do pieca rozgrzanego do 200 stopni (najlepiej jeśli mamy kamień do pieczenia pizzy i nagrzejemy go wcześniej do tej temperatury) na około 15 - 17 minut do zrumienienia ciasta.
Upieczone pide pokroić na kawałki i podawać gorące.

Smacznego!!!







Pide jedliśmy wczoraj. Dzisiaj obiad zjemy w restauracji, bo musimy uczcić sukces naszego Maleństwa, które w tym tygodniu stało się Inżynierem :) 
Tym sposobem w naszym domu jedynie Filonka i Bunia takiego tytułu nie posiadają ;)

Przepis dołączam do akcji "Na zakwasie i na drożdżach"


środa, 5 lutego 2014

Śniadaniowe ślimaczki z rodzynkami

12 dni do mojego lata 

Śniadanie musi być konkretne. Jajecznica, jajka na miękko to moja ulubiona klasyka. Pasty do chleba czy domowa wędlina to też coś co lubię w zestawie śniadaniowym.
Skąd zatem pomysł na te bułeczki?
One nie są mocno słodkie, raczej lekko słodkawe. Cudownie smakowały na zakończenie śniadania z łyżeczką domowego dżemu i szklanką zimnego mleka wyjętego prosto z lodówki.
Upiekłam je wieczorem, aby czekały na nas z samego rana. Można też zarobić ciasto wieczorem, wstawić do lodówki na noc a rano wyjąć wyrośnięte ciasto, ogrzać je, uformować bułeczki, dać im wyrosnąć i upiec tuż przed jedzeniem.



Ślimaczk z rodzynkami



2 ½ szklanki mąki
½ szklanki ciepłego mleka
1 łyżeczka cukru
20 g świeżych drożdży
2 jajka
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
3 łyżki miodu
90 g masła
50 g rodzynek

roztrzepane jajko do posmarowania
cukier puder do posypania

Drożdże rozetrzeć z cukrem, dodać odrobinę ciepłego mleka i pozostawić aż drożdże ruszą.
Do misy wsypać mąkę, dodać zaczyn drożdżowy, miód (płynny), jajka oraz resztę mleka i ekstrakt waniliowy. Wyrobić ciasto, na koniec dodać roztopione masło następnie wyrabiać przez około 10 minut (ręcznie) albo 7 minut (maszynowo). Ciasto jest dosyć luźne, ale gdyby było zbyt luźne skorygować to dodatkiem mąki. Pod koniec wyrabiania dodać rodzynki uprzednio sparzone i odsączone.
Ciasto przykryć ściereczką, pozostawić w ciepłym miejscu do wyrośnięcia.
Kiedy ciasto podwoi swoją objętość wyłożyć na omączony blat. Rozwałkować prostokąt o grubości  1- 1 ½ centymetra. Ciasto pociąć (korzystałam z obrotowego nożna do pizzy) na paski o szerokości około 2 centymetrów (mnie wyszło 12 pasków). Począwszy od jednego końca paska zwijać je w kształt ślimaka. Końcówkę ciasta lekko podwinąć pod całą bułeczkę. Przygotowane bułeczki układać na blaszce i pozostawić do wyrośnięcia.
Piekarnik rozgrzać do 180 stopni.
Wyrośnięte bułeczki posmarować roztrzepanym jajkiem wymieszanym z łyżką mleka. Wstawić do piekarnika i piec przez około 20 – 25 minut do zrumienia bułeczek.
Wystudzone bułeczki posypać cukrem pudrem.

Smacznego!!! 



Rodzynki mi się pochowały i na zdjęciach ich nie widać, ale to ważny składnik tych bułeczek.

Bułeczki dodaję do akcji "Na zakwasie i na drożdżach"


poniedziałek, 3 lutego 2014

Drożdżowe róże z serem i migdałami

14 dni do mojego zimowego lata 

Nie będzie dzisiaj zupy. Poniedziałek poniedziałkiem, ale rutyna nie jest do końca mile widziana.

Prace ręczne a zwłaszcza te wymagające precyzji nie są moją mocną stroną, ale dla mnie liczy się zabawa. Mimo, że moje róże dalekie są od ideału to lepiąc je bawiłam się świetnie, a smak ich był wspaniały. Nawet ja, która bułki drożdżowe z serem umieszczam na końcu listy rankingowej uznałam, że są pyszne i warto się wysilić.


Drożdżowe róże z serem i migdałami


Ciasto:
500 g maki
100 g cukru (z tego 1 łyżka pójdzie do zaczynu)
3 żółtka
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
180 ml ciepłego mleka
20 g świeżych lub 7 g suchych drożdży
szczypta soli
100 g rozpuszczonego masła
otarta skorka z 1 cytryny

na nadzienie:
300 g sera/ricotty
100 g cukru
1 jajko, rozbełtane (do nadzienia dodać tylko troszeczkę, tak około 1 łyżeczki - reszta do posmarowania bułeczek)
75 g zmielonych migdałów (albo rodzynek jak ktoś woli)
otarta skorka z 1 pomarańczy
1 łyżeczka wody z kwiatu pomarańczy (opcjonalnie)

1 łyżka płatków migdałowych do posypania
cukier puder, do posypania

Świeże drożdże rozgnieść i wymieszać z łyżka cukru. Mleko lekko podgrzać, masło rozpuścić i lekko schłodzić, żółtka rozetrzeć z reszta cukru, wanilia i sola, mąkę zmieszać z otarta skorka cytrynowa.
Do mąki dodać zaczyn, żółtka i mleko i wmieszać, jak powstanie w miarę zwarte ciasto wlać rozpuszczone masło i wyrabiać ciasto około 15 minut ręcznie lub 7-8 minut mikserem. Wyrobione ciasto posmarować olejem i zostawić przykryte do wyrośnięcia w ciepłym miejscu aż podwoi swoja objętość.

W tym czasie przygotować nadzienie:
W misce wymieszać ser, startą skórkę pomarańczową, zmielone migdały, 100 g cukru, wodę z kwiatu pomarańczy i wanilie. Jajko roztrzepać widelcem, dodać troszkę - 1 łyżeczkę lub tyle, aby nadzienie miało właściwą konsystencję (resztę jajka zużyjemy do posmarowania bułeczek).

Wyrośnięte ciasto podzielić na 12 części. Każdą część spłaszczyć dłonią (lub wałkiem) na dysk o średnicy 15-16 cm, brzegi powinny być równe i gładkie. Naciąć na krzyż (4 części) bez przecinania środka. Na środek nakładać nadzienie (kulka wielkości orzecha włoskiego). Jedną częścią przykryć (nie do końca) nadzienie, tworząc pierwszy płatek  :) 
Kontynuować z pozostałymi płatkami - ważne aby robić to w jednym kierunku - NIE krzyżować płatków!

Układać bułeczki na blasze, przykryć lekko wilgotną ściereczką i zostawić do wyrośnięcia na ½  godziny.
W tym czasie rozgrzać piekarnik do 190 stopni. Posmarować wyrośnięte bułeczki resztą jajka zmieszanego z 1-2 łyżeczkami wody, posypać płatkami migdałowymi. Piec około 20-25 minut, aż będą rumiane.
Wystudzić i posypać cukrem pudrem.
Smacznego!!!




Przepis dodaję do akcji Wisły "Na zakwasie i na drożdżach"

 Ostatnia niedziela kijowa nie była, ale wycieczkowa tak. Nie będę was zanudzać całą naszą wycieczką, ale kilka niedzielnych fotek pokażę







 Te nasze wycieczki na ogół są w takiej odległości od Wrocławia aby dojazd nie zajmował więcej niż godzinę. Ciągle odkrywamy coś nowego a ciągle jeszcze więcej przed nami niż za nami.