środa, 27 marca 2013

Chleb z siemieniem lnianym


Dzisiaj wpis może mało świąteczny, ale przecież na śniadanie wielkanocne nie będzie się jadło jedynie jajek, czy białej kiełbasy, dobry chleb będzie mile widziany na stole.
Dawno nie upiekłam chleba, który tak długo zachowałby świeżość i tak bardzo odpowiadał nam smakowo. Chleb upieczony w sobotę smakował wspaniale jeszcze w środę, na dłużej nam nie starczył, więc nie wiem jaki by był później, ale pewnie jeszcze całkiem smaczny.
Przepis znaleziony w książce „Smakowite pieczywo” autorstwa Kristiane Müller – Urban. Książka zawiera sporo fajnych przepisów, a wydana została przez likwidujące się w Polsce wydawnictwo Weltbilt, które aktualnie wyprzedaje za bezcen swoje książki.



Chleb z siemieniem lnianym

(porcja na 2 keksówki o długości    )

250 g mąki żytniej razowej
250 ml wrzącej wody
42 g świeżych drożdży
100 ml letniej wody
1 łyżeczka cukru
150 g aktywnego zakwasu żytniego
500 g mąki pszennej chlebowej
3 łyżeczki soli
1 łyżka melasy
2 łyżki oleju
150 g letniej maślanki
50 g ziaren siemienia lnianego

Mąkę razową zalać wrzątkiem, cały czas mieszając aby uzyskać grudkowate ciasto, które należy wystudzić. Drożdże rozkruszyć, utrzeć z cukrem i 100 ml letniej wody na gładką masę, pozostawić na 15 minut. Do sparzonej mąki razowej dodać pozostałe składniki (zakwas, mąkę, sól, melasę, olej, maślankę i rozczyn drożdżowy) wyrabiać przez około 10 minut. Wyrobione ciasto przykryć ściereczką i pozostawić w ciepłym miejscu do wyrośnięcia na 2 godziny. Foremki natłuścić, wysypać mąką. Wyrośnięte ciasto wyjąć na blat, wyrobić z siemieniem lnianym, przełożyć do foremek i pozostawić pod przykryciem w ciepłym miejscu na godzinę do wyrośnięcia. Piec w 200 stopniach przez 50 – 60 minut. Upieczony chleb wystudzić wyjęty z foremek na kratce.
Smacznego!!!




Wiosny za oknem nie ma, nastroju na święta też jakby mi ubyło. Od wczoraj bardzo martwię się o Bunię, która jest chora. Weterynarz mnie uspokaja, ale jakoś spokojna być nie potrafię. Bardzo proszę o dobre myśli dla Buni.

niedziela, 24 marca 2013

Babka ucierana łaciata



Nawet nie wiecie jak się cieszę kiedy coś fajnego upoluję na starociach. Tym razem upolowałam nowiutką (zupełnie nieużywaną) ceramiczną formę do pieczenia babek. Mam co prawda już kilka w swojej kolekcji – dwie nawet są jeszcze formami mojej Babci, ale mam słabość do ceramicznych form babkowych i tych nigdy za wiele. Jak myślicie co przywiozłam z wycieczki do Alzacji? Oczywiście formy ceramiczne do wypieku Kugelhopf, ale nie nówki ze sklepu tylko kilka wypatrzonych u brocante’ów. Doskonale się sprawdzają teraz w porze wielkanocnej. Ta nie tylko doskonale się sprawdziła w pieczeniu, ale i jest śliczna a co najważniejsze dla mnie ma rozmiar taki pośredni pomiędzy normalnym rozmiarem formy a małą formą. Cena też była atrakcyjna, choć pewnie gdybym lubiła się targować zapłaciłabym jeszcze kilka złotych mniej.
Wrocławianie czy Wy też odwiedzacie pchli targ na Młynie?



Kupiona foremka zaraz poszła w ruch J
A, że Wielkanoc za pasem więc kolejny przepis na babkę może komuś się przyda.


Babka ucierana łaciata


4 jajka
26 dag cukru
26 dag mąki
2 łyżki skrobi kukurydzianej
2 łyżeczki proszku do pieczenia
10 łyżek wody
8 łyżek oleju
1 ½ łyżki kakao

Jajka ubić na puch z cukrem. Dodać ubijając olej, wodę, a następnie stopniowo wsypywać przesiane mąki wymieszane z proszkiem do pieczenia. Wyrobione ciasto jest dosyć luźne, czym nie należy się przejmować. Do przygotowanej formy wlać połowę ciasta. Do pozostałej części wsypać przesiane kakao, ciasto wyrobić i wylać na wierzch ciasta białego.
Formę wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni. Piec przez około 50 minut (do suchego patyczka). Wystudzić na kratce. Babkę można polać polewą czekoladową, lukrem lub posypać cukrem pudrem.
Smacznego!!!



Przepis dodaję do akcji "Wielkanocne smaki" i "Babki i babeczki"

     

piątek, 22 marca 2013

Afrykańska odyseja



Dziś zupełnie niekulinarnie, wręcz przeciwnie, o głodzie, pragnieniu, niemożliwości zaspokojenia elementarnych potrzeb. O ludziach bez przyszłości, z niezwykle trudną przeszłością, o beznadziei i porażce. Porażce ludzi białych, ale i rdzennych mieszkańców Afryki, którzy nie potrafili wykorzystać tego co oferuje im ich własny kontynent.
Po powrocie z Wysp Zielonego Przylądka trafiła w moje ręce książka niemieckiego dziennikarza, który próbuje bez zbędnego moralizatorstwa i literacko pięknej retoryki pokazać dzisiejsze oblicze Afryki Zachodniej. Przemierza wraz z Johnem Ampanem, uchodźcą z Ghany, drogę jaką ten ostatni przebył czternaście lat wcześniej aby swoje życie toczyć w wyśnionej i wymarzonej Europie. Pokonanie blisko 6000 tysięcy kilometrów, przez pustynne i często bardzo nieprzyjazne kraje, nawet dla Europejczyka z pełnym portfelem może być niezłym wyzwaniem, a co dopiero dla emigrantów na każdym kroku ściganych, oszukiwanych, okradanych. Nikt nie potrafi odpowiedzieć na pytanie jak wielu z tych co wyruszyło do Raju straciło życie, za sprawą głodu, chorób, pragnienia czy tonąc w wodach dzielących Afrykę od wymarzonej Europy. 
Droga, jaką przebyli autor z Johnem naznaczona jest historiami ludzi, którzy tak jak John próbowali dostać się do Europy, którym czasem się udawało, częściej jednak kończyło beznadzieją lub po prostu śmiercią. 
Nie pochłonęłam tej książki jednym tchem. Nie byłam w stanie. Z jednej strony ciągnęła mnie jak magnes z drugiej, po kilku stronach lektury dołowała tak, że nie mogłam czytać dalej. Jak to możliwe, że w XXI wieku nikt nie potrafi znaleźć skutecznego lekarstwa na sytuację panującą na Czarnym Lądzie. Jak to możliwe, że tak ogromna pomoc płynąca z krajów rozwiniętych nie poprawia nawet w najmniejszym stopniu sytuacji w Afryce? 
Pozwolę sobie zacytować fragment książki, który jest kwintesencją tego co można o tym kontynencie powiedzieć:

"Afryka? Zacofana i tępa, zgięta wpół i usłużna, brudna i prymitywna - nazbyt często właśnie tak widzi się ten kontynent. I tak opisuje. I w ten sposób traktuje. Już samo utrzymywanie kolonii europejskie państwa uzasadniały rzekomą niezdolność Afryki do samodzielnego rządzenia. Po czterech stuleciach, gdy zyski ciągnęli z niego wyłącznie inni, kontynent afrykański był rozdarty i zhańbiony. Dlatego też naprawdę nikt nie powinien być zaskoczony, że ten autodestrukcyjny kontynent w epoce globalizacji i wysokich technologii nie dotrzymuje innym kroku. (...) 
Oczywiście dzisiejsze afrykańskie problemy wiążą się w tym samym stopniu z niewolnictwem z minionej epoki, co z korupcją, przemocą i brakiem kompetencji afrykańskich elit. Ale inne społeczeństwa też nie od razu stosowały zasadę równości wobec prawa, nie od razu były obywatelskie i postępowe - rozwijały się przecież przez całe stulecia. Dzisiaj mają własną tożsamość, są pewne siebie, świadome własnych zamiarów i siły. Afryka tego wszystkiego nie ma. Jest jak sparaliżowana, bo leżała na ziemi skuta łańcuchami, gdy inni gotowali się do startu, aby rozpocząć bieg do nowoczesności."

Z tym zostawię Was, może ktoś sięgnie po książkę i sam przekona się czy nie urodziliśmy się w czepku mając w dowodzie wpisane miejsce urodzenia Polska, mając białą skórę i wodę w kranie?


środa, 20 marca 2013

Placek amerykański vel wiewiórka



W ramach powrotu do smaków z dawnych lat upiekłam placek, który królował na polskich stołach wiele lat temu, a łatwość wykonania i doskonały smak zasługują na przywrócenie go do łask.



Placek amerykański vel wiewiórka


4 jajka
¾ szklanki cukru
2 szklanki mąki
2/3 szklanki oleju
2 łyżki gazowanej wody mineralnej (można ewentualnie zastąpić wodą lub mlekiem)
5 jabłek
1 szklanka posiekanych orzechów włoskich
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody
1 łyżeczka cynamonu (albo więcej jeśli bardzo lubimy cynamon)
1 łyżeczka kakao

cukier puder do posypania

Białka ubić na sztywną pianę. Stopniowo dosypywać cukier cały czas ubijając. Następnie dodać żółtka, ubijając. Wlewać stopniowo olej, dalej ubijać. Dalsze składniki dodawać ale już delikatnie mieszając aby zachować pienistą strukturę ciasta. Najpierw wodę, potem przesianą mąkę z proszkiem do pieczenia i sodą, następnie przesiane kakao i cynamon, a na końcu dodać obrane i pokrojone w kawałki jabłka oraz orzechy. Ciasto wylać na wysmarowaną i wysypaną bułką tartą blaszkę (albo wyłożoną papierem do pieczenia) o wymiarach ok. 30 x 23 cm. wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i piec około 50 – 60 minut. Lekko przestudzone ciasto posypać przesianym cukrem pudrem.
Smacznego!!!


Przepis dodaję do akcji "Zimowe jabłuszka"

poniedziałek, 18 marca 2013

ZnP * - zupa z cykorii


I znów to samo.
Kiedy w pracy mam spokój to jestem zdrowa jak rydz, a teraz kiedy mam sajgon jakich mało i nie mogę za skarby świata iść na zwolnienie to ledwo dycham. Jeszcze rano czułam się dobrze, ale teraz z każdą chwilą czuję się gorzej. Mam nadzieję, że podobnie jak w poprzednich takich przypadkach pomoże mi bzinka.
Dobrze, że dzisiaj obiad miałam jeszcze od wczoraj i nie musiałam stać w kuchni przy garach. Zupa jak w każdy poniedziałek też była J



Zupa z cykorii *


3 cykorie z wykrojonymi głębami
3 duże ziemniaki
8 łyżek masła
10 dag wędzonego boczku
garść drobno pokrojonego pora
1 ½ l bulionu drobiowego
1 ząbek czosnku
kminek
liść laurowy
gałka muszkatołowa
sól, pieprz
kwaśna śmietana, koperek (pominęłam)

Obrane i umyte ziemniaki pokroić w grubą kostkę. Masło rozpuścić, dodać drobno pokrojony boczek, ziemniaki, pory, kilka ziarenek kminku (nawet niechętnym kminkowi polecam dodatek tej przyprawy bo wyraźnie poprawia smak) i pokrojoną w grube kawałki cykorię. Osmażać aż ziemniaki staną się szkliste, dodać posiekany czosnek, listek laurowy. Zalać bulionem i gotować na małym ogniu do miękkości ziemniaków. Doprawić solą, pieprzem i gałką muszkatołową. Podawać z kwaśną śmietaną i koperkiem (pominęłam, bo smak zupy bez dodatków był jak dla mnie idealny).
Smacznego!!!
* przepis pochodzi z czasopisma „Moje gotowanie” numer marcowy 2013

Cykoria to moje odkrycie ostatnich dwóch lat. wcześniej bardzo przeszkadzała mi goryczka, ale w zupie jest ona mało wyczuwalna i dodaje „sznytu” zupie.


 I jeszcze zdjęcie dla osób o silnych nerwach ;)



I na koniec dowód na to, że koty nie znają czegoś takiego jak grawitacja, a Maleństwo potrafi każdego kota namówić na pokaz tej umiejętności ;) 



sobota, 16 marca 2013

Zakręcony klops z jajami przepiórczymi



Wielkanoc w tym roku wyjątkowo wcześnie, więc mimo, że zima za oknem w pełnej krasie ja zaczynam planować menu świąteczne. Oczywiście będzie pasztet bez którego nie wyobrażam sobie wielkanocnego stołu, ale zastanawiam się również nad klopsem. W ramach prób powstał zakręcony klops z jajami przepiórczymi. Nie tylko doskonale smakuje ale i fajnie wygląda, więc kto wie, może klops awansuje na świąteczne stoły.


Zakręcony klops z jajami przepiórczymi


500 g dobrej jakości mielonego mięsa (indyczego lub wieprzowo - wołowego)
1 jajko
1 bułka kajzerka
mleko do namoczenia bułki
1 duża cebula lub 2 mniejsze (u mnie cebule czerwone bo inne wyszły)
2 łyżki oliwy
8 – 9 jajek przepiórczych
250 g świeżego szpinaku lub paczka mrożonego szpinaku w liściach
2 łyżki masła
1 ząbek czosnku
sól, pieprz, gałka muszkatołowa

½ metra rękawa do pieczenia (niekoniecznie)

Cebule obrać drobniutko pokroić w kostkę, przesmażyć na oliwie aż do zeszklenia. Bułkę namoczyć w mleku (albo w wodzie). Mięso mielone dokładnie wyrobić z przesmażoną cebulą, odciśniętą dokładnie bułką, jajkiem i solą oraz pieprzem. W między czasie ugotować jaja przepiórcze. Ich ilość będzie uzależniona od długości klopsa jaki chcemy uzyskać. Ja wykorzystałam 8 jajek na klops o długości 27 centymetrów. Szpinak umyć, odsączyć. Na dużej patelni rozpuścić masło, wrzucić szpinak i cały czas mieszając zblanszować go do uzyskania miękkich liści, ale nie rozpadających się. Dodać zmiażdżony ząbek czosnku, doprawić solą, pieprzem i szczyptą mielonej gałki muszkatołowej. Jeśli korzystamy ze szpinaku mrożonego należy go rozmrozić, odsączyć dokładnie na sicie i dalej postępować jak ze świeżym, tylko smażyć krócej, bo liście są już zblaszowane.
Masę mięsną rozłożyć na rozciętym i posmarowanym olejem rękawie do pieczenia w formie prostokąta (23 x 27 cm) na całej powierzchni rozłożyć szpinak. Na krawędzi dłuższego boku ułożyć obrane jaja przepiórcze w taki sposób, aby stanowiły zwarty łańcuszek. Zwijać roladę wzdłuż krótszego boku pomagając sobie folią rękawa. Zakleić końce rolady, zalepić roladę wzdłuż. Rękaw zawinąć w taki sposób aby powstał jakby luźno zapakowany podłużny cukierek (w rękawie powinno być sporo powietrza) a następnie całość włożyć do rozgrzanego do 180 stopni piekarnika. Piec przez około 45 minut. Jeśli nie korzystamy z rękawa do pieczenia klops uformować pomagając sobie folią spożywczą albo papierem do pieczenia (pamiętając o natłuszczeniu) a następnie upiec w foremce keksowej.
Klops można jeść zarówno na ciepło jak i na zimno. Do podawanego na ciepło można zrobić sos, np któryś z tutaj proponowanych. Obie wersje smakują równie dobrze.
Smacznego!!!



 Przepis dodaję do akcji "Wielkanocne smaki"


wtorek, 12 marca 2013

Sumi-e po raz drugi



Jak wcześniej wspominałam weekend spędziłam niezwykle twórczo, w urokliwym miejscu jakim jest Terra Sudeta w Goworowie. O samym malarstwie sumi-e pisałam już wcześniej.
U Pani Małgosi gościliśmy już po raz trzeci i za każdym razem mieszkamy w innym pokoju. Tym razem trafił nam się pokój polski. Muszę przyznać, że mam słabość do wzorów kaszubskich, więc pomysł na dekoracje ścian i drzwi bardzo mi się spodobał. Dodatkowym bonusem był widok z okna, choć ten mogliśmy podziwiać tylko wtedy gdy opadała mgła i nie trwały zajęcia. 



Trochę przerażała mnie ilość godzin poświęconych na malowanie, nie jestem osobą uzdolnioną plastycznie, więc spodziewałam się sporego zniechęcenia kiedy efekty pracy będą dalekie od oczekiwań (bo takie są zawsze kiedy mam coś zrobić). Mimo to zabawa była przednia i kiedy Pani Małgosia w niedzielę ogłosiła koniec naszych twórczych zmagań zdziwiłam się „Jak to już koniec? Przecież miało to trwać tyle godzin  i niemożliwe aby już wszystkie minęły”. Jakież było moje zdziwienie kiedy spojrzałam na zegarek, który pokazywał, że jednak już pora na obiad i powrót do domu.





Ten weekend to nie tylko fantastyczna strawa dla ducha ale i dla ciała. Pensjonat słynie z pysznego jedzenia. A żeby być w klimacie japońskim sobotnie podwieczorek i kolacja serwowana była właśnie w klimatach całego spotkania. Było pysznie.




Na koniec poszliśmy na spacer i muszę donieść, że nawet w górach czuć już nadchodząca wiosnę, nawet jeśli zima jeszcze próbuje zawładnąć światem to i tak nie ma szans, wiosna szybciutko wygra i będziemy się cieszyć słońcem i budzącą się ostro przyrodą.





Wróciłam wspaniale zrelaksowana i wypoczęta, a moja cierpliwość znów była doskonale wyćwiczona, tak samo jak i pokora wynikająca z ciągłych porażek twórczych. Wychodzę jednak z założenia, że nie ważny jest efekt, ale proces twórczy i towarzysząca mu zabawa.

Niestety Wrocław powitał nas zimową aurą, która nie chce się zmienić na wiosenną. Cierpliwość wręcz anielska będzie wskazana aby doczekać wiosny :)

poniedziałek, 11 marca 2013

ZnP * - Krem z pieczonych buraków


Weekend spędziłam niezwykle twórczo i relaksująco, ale o tym jutro. Na razie proponuję coś pysznego i jak W. stwierdził niezwykle wykwintnego w smaku. 
Dietetycy i lekarze zalecają zwiększenie ilości buraków w naszej diecie. Są to warzywa lekkostrawne o silnych właściwościach zasadotwórczych. Osoby spożywające duże ilości mięsa tym bardziej powinny zwiększyć ilość buraków w diecie, aby doprowadzić do równowagi kwasowo – zasadowej organizmu. Oprócz tego buraki zawierają spore ilości kwasu foliowego, magnezu, potasu, fosforu i żelaza. Myślę, że każdy znajdzie postać w jakiej najbardziej smakują mu buraki. Ja lubię buraki w każdej postaci, dlatego przyszła pora na kolejne danie z ich wykorzystaniem. To mój pierwszy krem z udziałem buraka i muszę stwierdzić, że nie ostatni.



Krem z pieczonych buraków


800 g buraków
2 czerwone cebule
1 duże winne jabłko
2 ząbki czosnku
30 g masła
2 łyżki oliwy
2 łyżki miodu
1 – 1 ½ l bulionu drobiowego
1 kieliszek czerwonego wytrawnego wina
2 łyżki octu balsamicznego
sól, pieprz

śmietana do podania, koperek

Umyte i osuszone buraki zawinąć w folię aluminiową i piec w 200 stopniach przez godzinę. Po tym czasie wystudzić je, obrać i pokroić w plasterki. Cebule obrać i pokroić w kosteczkę, jabłko również obrać i pokroić w kostkę. Na dużej patelni rozgrzać masło i oliwę, zeszklić na nich cebulę, dodać jabłko i smażyć mieszając, pod koniec dodać przeciśnięty przez praskę czosnek. Kiedy jabłko zmięknie dodać buraki i miód, chwilę smażyć, ale nie dopuścić do skarmelizowania miodu. Całość podlać winem i dusić na małym ogniu do całkowitego odparowania płynu. Tak przygotowane składniki wrzucić do garnka, zalać bulionem i gotować przez około 5 minut. Całość lekko przestudzić, dokładnie zmiksować, doprawić octem balsamicznym, solą i sporą ilością pieprzu. Jeśli komuś bardzo zależy na idealnej gładkości zupy może uzyskany krem przetrzeć dodatkowo przez sito. Mnie na tym nie zależało i w zupełności wystarczyło mi dokładne zmiksowanie.
Podawać z kleksem kwaśnej śmietany i posiekanym koperkiem.
Smacznego!!!


czwartek, 7 marca 2013

Pasta z soczewicy i suszonych pomidorów



Wiosna zbliża się wielkimi krokami, a z nią wewnętrzna potrzeba przejścia na lekką i zdrową dietę. Nie zadowalają już tłuste mięsa i mocno sycące zupy, ale delikatne warzywne dania. Dzisiaj proponuję zdrową i pyszną alternatywę dla kupnych wędlin czy serów. Kanapka z takim smarowidłem jest nie tylko doskonałym urozmaiceniem diety, ale przede wszystkim zastrzykiem wartościowych składników. Czerwona soczewica, bo to z niej jest ta pasta, jest bogata w białko, wapń i fosfor. Zawiera też spore ilości żelaza i kwasu foliowego. Jakby tego było mało daje nam poczucie sytości na dłuższy czas, co spowoduje, że spokojnie możemy doczekać następnego posiłku bez podjadania.



Pasta z soczewicy i suszonych pomidorów


1 szklanka czerwonej soczewicy
ok. 15 połówek suszonych pomidorów z oliwy
kilka łyżek oliwy
1 ząbek czosnku
łyżka liści bazylii
ok. 10 cm kawałek pora
1 łyżka masła
sól, pieprz

Soczewice dokładnie wypłukać, zalać wodą (niewiele ponad powierzchnię ziaren) lekko posolić i gotować na małym ogniu do miękkości. Pod koniec gotowania warto mieszać aby soczewica nam się nie przypaliła, oraz aby odparować nadmiar wody. Czerwona soczewica nie tylko świetnie smakuje ale i bardzo szybko się gotuje, więc dobrze jest kontrolować na bieżąco stopień ugotowania. Ugotowaną i odparowaną soczewicę pozostawić do wystygnięcia, następnie przełożyć do malaksera, dodać suszone pomidory i dwie - trzy łyżki oliwy z zalewy pomidorów, ząbek czosnku pokrojony na plasterki i całość bardzo dokładnie miksować. Pora umyć, pokroić na plasterki, masło rozpuścić na patelni wrzucić por i smażyć do zmięknięcia. Do zmiksowanej soczewicy z pomidorami dodać przesmażony por, liście bazylii, sól i pieprz i jeszcze przez chwilę miksować, na tyle krótko aby zostały kawałeczki zielonych dodatków (jeśli chcemy uzyskać pastę idealnie gładką należy zielone składniki dodać od razu i miksować odpowiednio długo).
Smacznego!!!


wtorek, 5 marca 2013

Drożdżowa plecionka



Dom pachnący ciastem drożdżowym to coś równie miłego jak dom pachnący świeżym chlebem. Nie wiem co jest w ciastach drożdżowych ale żyć bym nie mogła bez nich. Zwykły placek drożdżowy z kruszonką może stanowić ambrozję dla podniebienia. To sprawia, że ciągle szukam nowych pomysłów na takie wypieki i ciągle eksperymentuję. Tym razem efekt jest nie tylko zadowalający ale wręcz zachwycający. Może to być świetne urozmaicenie wielkanocnego stołu. Z podanej porcji wychodzi solidny kawał ciasta, które nawet następnego dnia jest świeże i pyszne.




Drożdżowa plecionka z trzema nadzieniami


750 g mąki pszennej
42 g świeżych drożdży
375 ml ciepłego mleka
100 g roztopionego masła
90 g cukru
½ łyżeczki soli
1 łyżeczka otartej skórki z cytryny
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego

nadzienie makowe:
100 g suchego mielonego maku
3 łyżki miodu
1 łyżka masła
100 ml mleka
1 łyżka rumu
65 g masy marcepanowej

nadzienie morelowe:
200 g suszonych moreli
5 – 6 łyżek likieru morelowego albo innego pasującego smakowo do moreli
65 g masy marcepanowej

nadzienie migdałowe:
100 g mielonych migdałów
3 łyżki amaretto
1 ½  łyżki cukru
65 g masy marcepanowej

żółtko, płatki migdałowe, gruby cukier do ozdobienia plecionki


Mąkę wsypać do miski, zrobić w mące wgłębienie, wkruszyć do niego drożdże, zasypać je łyżeczką cukru i zalać odrobiną ciepłego mleka. Lekko zamieszać drożdże z mlekiem, cukrem i odrobiną mąki, zostawić na 10 minut. Kiedy drożdże zaczną pracować dodać wszystkie pozostałe składniki i dokładnie wyrobić ciasto przez około 10 minut (w moim przypadku robotem kuchennym). Ciasto przykryć i pozostawić na godzinę w ciepłym miejscu do wyrośnięcia. W tym czasie należy przygotować nadzienia.
Morele zalać wrząca wodą, zostawić na kilka minut, następnie odcedzić, zmiksować z alkoholem i marcepanem. Jeśli mamy czas, można morele moczyć w alkoholu przez kilka godzin.
Suchy mielony mak wsypać do gotującego się mleka z miodem i masłem, wymieszać. Dodać utartą na tarce masę marcepanową i rum. Całość wymieszać.
Zmielone migdały wymieszać z cukrem, zalać amaretto, wymieszać. Dodać utartą masę marcepanową i wszystko dokładnie wymieszać.
Wyrośnięte ciasto wyjąć na podsypany mąką blat, podzielić na 3 równe części. Każdą część wywałkować na prostokąt o wymiarach około 35 x 12 cm. Na każdym prostokącie rozsmarować po jednym nadzieniu, zostawiając centymetrowy wolny margines. Brzegi każdego kawałka posmarować wodą i zwinąć w rulon (o długości ok. 35 cm). Z trzech uzyskanych rulonów uformować plecionkę (zaplatać jak warkocz). Końcówki zlepić, podwinąć pod spód ciasta. Całość ułożyć na blaszce na papierze do pieczenia, przykryć ściereczką i pozostawić do ponownego wyrośnięcia. W między czasie rozgrzać piekarnik do 180 stopni. Wyrośnięte ciasto posmarować rozkłóconym żółtkiem, posypać płatkami migdałowymi cukrem a następnie wstawić do piekarnika i piec około 40 – 50 minut.
Smacznego!!!


I zdjęcie moich Kobiet z Wąsem śpiących na cudzych w jednym pokoju (Bunia spała na miejscu Filonki i nie miała ochoty ustąpić Jej miejsca)


poniedziałek, 4 marca 2013

Marokańska zupa z czerwonej soczewicy



Dziś prezentuję zupę, którą wypatrzyłam na blogu u Bei . Nie miałam co prawda przyprawy ras el hanout, ale w internecie wyszukałam taką stronę i na jej podstawie stworzyłam własną wersje tej mieszanki. Zupa zachwyciła nas swoim smakiem i aromatem, a jogurt, karmelizowana cebulka z chilli i kolendra idealnie dopełniają smaku. Zupę polecam gorąco, zwłaszcza teraz kiedy jeszcze wiosna i ciepło do nas nie zawitało.


Marokańska zupa z czerwonej soczewicy

(Cytuję przepis Bei, w nawiasach zapisując własne drobne modyfikacje)
3 łyżki oliwy
1 cebula
2 łodygi selera
3 ząbki czosnku
1 łyżka mielonego kuminu
½ łyżki mielonej kolendry
2 łyżeczki przyprawy ras el hanout(u mnie mieszanka stworzona przeze mnie)
280 g czerwonej soczewicy
400 g pokrojonych pomidorów z puszki
ok. 1,2 litra bulionu lub wody
sól, pieprz do smaku
świeża, posiekana kolendra (ok. 6 łyżek + dodatkowo do dekoracji)
do karmelizowanej cebuli :
2 cebule (u mnie czerwone)
2 łyżki oliwy
½ łyżeczki cynamonu
2 łyżeczki ciemnego cukru trzcinowego
1 czerwona papryczka chilli
sok z ½ małej cytryny

Soczewicę wypłukać w zimnej wodzie (płuczemy tak długo, aż woda będzie czysta).
Cebulę, czosnek i łodygi selera drobno pokroić / posiekać. Rozgrzać oliwę w garnku o grubym dnie. Poddusić / podsmażyć cebulę i łodygi selera aż zaczną mięknąć (nie doprowadzając do zbrązowienia). Następnie dodać czosnek i przyprawy i smażyć jeszcze 1-2 minuty, a następnie dodać wszystkie pozostałe składniki (oprócz świeżej kolendry) i gotować przez ok. 30 minut (u mnie nieco krócej), aż soczewica dobrze się rozgotuje. Wtedy dodać posiekaną kolendrę i doprawić do smaku. Dwie dodatkowe cebule pokroić na dosyć cienkie plastry. Papryczkę pozbawić nasion i drobno posiekać / pokroić. Cebulę podsmażyć na gorącej oliwie, do zbrązowienia. Wtedy dodać cynamon, cukier i chilli, dobrze wymieszać. Gdy cukier się całkowicie rozpuści, dodać sok z cytryny i doprawić. Serwować dobrze ciepłą zupę z dodatkiem karmelizowanej cebuli, jogurtu i świeżej kolendry.
Smacznego!!!


Zgodnie z uwagami Bei dodałam chilli również do zupy (lubimy ostre i rozgrzewające smaki) oraz trochę soku z cytryny. Wcześniej zdecydowanie brakowało mi nuty kwaskowej, mimo obecności pomidorów.



Zupę bardzo polecam, a sama myślę o wypróbowaniu drugiego przepisu z podlinkowanego postu Bei.


 Bea bardzo Ci dziękuję za ten pyszny obiad!