piątek, 18 stycznia 2013

Pora przegnać pukającą do drzwi zimową depresję



Gusty i upodobania zmieniają się z czasem. I dobrze, że tak jest. Inaczej życie byłoby nudne i takie przewidywalne. Tylko dlaczego te zmiany nie zawsze są pozytywne????
Kiedyś zima była normalną porą roku, wcale nie lepszą ani gorszą od innych. Zupełnie nie przeszkadzało mi zimno i dzień kończący się zanim tak na dobre się zaczął. Biegałam na łyżwy i sanki, z wielką przyjemnością spacerowałam wieczorami i podziwiałam śnieg skrzący się w świetle ulicznych latarni. Dlaczego więc teraz z nastaniem późnej jesieni najchętniej zapadłabym w sen zimowy, przeszła w niebyt  aż do czasu nastania wiosny? Dlaczego popadam w apatię, staję się drażliwa i nieznośna? Takie zmiany wcale mnie nie cieszą.
Na szczęście kilka lat temu znalazłam lekarstwo na moją przypadłość, a i W. docenił jego smak. Wiem, że tak długo jak będę mogła (zdrowotnie i finansowo) będę ordynowała sobie taką przeciwdepresyjną kurację.

Dzisiaj po pracy wsiadamy do samochodu wypchanego bagażami, jedziemy do Warszawy aby jutro z samego rana polecieć tam, gdzie świeci słońce niemal 12 godzin każdego dnia, jest cieplutko a widoki ponoć zapierają dech w piersiach.

Do zobaczenia za dwa tygodnie!!!



Ps. Jeszcze nie wyjechałam a już tęsknię okrutnie za moimi koteczkami - obiema. Nie wyobrażam sobie życia bez obu moich Kobiet z Wąsami :) Filonki to pewnie nie poznam za dwa tygodnie bo taka już "dorosła" będzie a ja nie będę widziała jak rosła :( 

czwartek, 17 stycznia 2013

Mousse au chocolat



Jutro Maleństwo ma urodziny, nie powiem które bo zaraz łatwo będzie można wyliczyć, że mamusia do młódek nie należy ;) Tortu nie upiekę bo nie umiem i nie mam czasu. Obchodzić tych urodzin też nie będziemy, ale na pocieszenie coś czekoladowego wyczarowałam J



Chyba za bardzo lubię Francję i Francuzów, a za mało lubię Amerykę i Amerykanów aby zachwycać się opowieścią Davida Lebovitza o życiu w Paryżu, ale desery to On potrafi robić. Nie lubię czekolady, ale musy różnego rodzaju uwielbiam a ten czekoladowy potrafił mnie zachwycić.
Wybrałam przepis nie zawierający surowych jajek, bo mimo, że nie mam na tym punkcie jakiejś obsesji to jednak jak mogę to unikam serwowania innym jajek w postaci surowej. 
Poniżej przepis Davida Lebovitza z minimalnymi zmianami.



Mousse au chocolat


225 g gorzkiej czekolady (minimum 70% kakao)
60 g solonego masła (korzystam z bretońskiego masła)
3 łyżki rumu z moczenia wiśni (albo inny alkohol)
¼ szklanki wody
¾ szklanki kremówki
kilka wiśni z rumu

Pokruszoną czekoladę, masło, wodę i alkohol umieścić w misce, którą należy postawić nad garnkiem z gotującą się wodą. Zawartość miski rozpuścić cały czas mieszając (dno miski nie powinno dotykać gotującej się wody). Śmietanę kremówkę ubić w osobnym naczyniu. Do dokładnie rozmieszanej i rozpuszczonej masy czekoladowej dodać 1/3 ubitej śmietany, dokładnie ale bardzo delikatnie wymieszać, następnie dodać resztę śmietany i znów wszystko delikatnie wymieszać.
Przygotowany mus rozlać do pojedynczych naczyń dodając do każdej porcji po kilka wiśni z rumu i schładzać przez co najmniej 3 godziny.
Mus można podawać z bitą śmietaną, ale ja wolę w czystej postaci.
Smacznego!!!


Anka Wrocławianka pytała co słychać u rekonwalescentki. Otóż we wtorek zostały zdjęte szwy. Wszystko się ładnie goi, a Filonka ma super temperament. Nie jest wielkim szKOTnikiem, ale wszędzie Jej pełno i jak tylko może zaczepia i prowokuje Bunię. Bunia dla odmiany mniej warczy, ale ciągle posykuje i burczy pod nosem chodząc po mieszkaniu.

A tutaj zdjęcie śpiącej Filonki jeszcze przed zdjęciem szwów.


środa, 16 stycznia 2013

Powidlak



Jak słusznie ostatnio zauważyła viki lubię kuchnię domową, taką jaką pamiętamy z domów rodzinnych. Oczywiście jestem otwarta na nowości i na obce smaki, czego dowodem są liczne wpisy z kuchni innych krajów, ale faktycznie stare, proste receptury, które pamiętają dawne dobre czasy są mi szczególnie bliskie. Szukam takich przepisów po starych książkach kucharskich, przeglądam stare zapiski kulinarne ale najchętniej korzystam ze sprawdzonych receptur podawanych przez osoby, które uważam za ekspertów w tej dziedzinie.
Powidlak to prosta strucla z powidłami śliwkowymi, ale nie banalna. Nie byłoby w niej nic wyjątkowego gdybyśmy nie wykorzystali do niej prawdziwych powideł śliwkowych (takich długo smażonych, bez dodatku cukru z węgierek a nie innych śliwek) i dodatku bakalii.
Przepis podała kiedyś Mamałyga.
Mam wielkie szczęście znać osobiście autorkę przepisu, Jej Męża i ich charakterną kotkę Punię (bidulkę uratowaną z powodzi w 1997 roku). Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam słuchać opowieści o tym jak żyło się kiedyś. Oboje mają dar ciekawego opowiadania, a że przeżyli wiele to i opowieści mogą snuć bez liku. Czas z Nimi spędzony ucieka nie wiedzieć kiedy i zawsze jest go za mało.  Najbardziej zafascynowały mnie historie dotyczące przedwojennego Lwowa, który oboje doskonale pamiętają.   Mimo, że moja rodzina nie miała nic wspólnego z tamtymi stronami, to jest to wielki kawał naszej polskiej historii i wielu ludzi mieszkających tutaj we Wrocławiu.
Gwarantuję, że nie tylko opowieści Mamałygi są wspaniałe, przepisy też.


Powidlak


(Przepis podaję dokładnie za autorką bez żadnych moich zmian)

2 szklanki mąki
szczypta soli
30 g świeżych drożdży
150 ml mleka
1 łyżka kopiasta cukru
2 żółtka,
50 g. masła
wanilia lub cukier waniliowy
1 słoik 0,3 l powideł, najlepiej domowych, gęstych
1 łyżka cukru do powideł
2-3 goździki
rodzynki, skórka pomarańczowa smażona, orzechy włoskie grubo krojone, migdały, figi

Zrobić zaczyn, gdy się ruszy wlać do dołka w mące, dodać sól, żółtka ubite z cukrem i wanilią i zagniatać dolewając letnie mleko. Kiedy ciasto jest wyrobione dodać roztopione masło, zagnieść, postawić do rośnięcia.
Powidła rozgrzać, uważając żeby się nie przypaliły, dodać cukier, żeby przełamać smak, goździki, bakalie. Mieszać stale, żeby nie przywarły. Kiedy masa będzie jednolita, pachnąca, wyjąć goździki, przestudzić.
Ciasto odgazować, roztaczać na prostokąt cieńszy niż 1 cm. Smarować dość grubo letnimi powidłami, zwinąć, odstawić do rośnięcia jeszcze na ok. 15 min.
Posmarować jajem, piec ok. 30 min w temp 180 stopni.

Uwagi:
Powidła najlepsze domowe, jeśli kupne to muszą być gęste. Jeśli są rzadkie, trzeba kupić więcej i pracowicie wygotować, nie przypalając.
Smacznego!!!




Piekłam to ciasto już nie pierwszy raz i jak to często bywa ze sprawdzonymi przepisami nie ustrzegłam się kilku drobnych błędów. Po pierwsze rozwałkowałam ciasto zbyt cienko, osobiście wolę jak zwoje ciasta są bardziej widoczne, po drugie zagapiłam się i piekłam je o 10 minut za długo w wyniku czego zbyt mocno się spiekło a po trzecie papier w który zawinęłam struclę zbyt słabo spięłam, przez co strucla trochę się rozjechała i strzeliła na całej długości. Na smak to nie wpłynęło, ale na wygląd wyraźnie. Następnym razem włożę je jednak do keksówki o odpowiedniej długości i tego problemu mieć nie będę.




poniedziałek, 14 stycznia 2013

ZnP* - Aksamitna grochówka



Skoro dziś poniedziałek to obowiązkowo pojawia się zupa. Tym razem proponuję grochówkę. Aksamitną, taką jaka powstała z licznych moich prób osiągnięcia idealnej konsystencji i smaku. Mimo, że grochówkę bardzo lubię, to zawsze przeszkadzały mi łuski grochu, nawet te w ilościach minimalnych z grochu łuskanego. Równocześnie uwielbiam jak w grochówce są kawałeczki warzyw i ziemniaków. Aby wszystkie moje wymagania zostały zaspokojone powstała właśnie ta wersja zupy.


Aksamitna grochówka


400 g łuskanego grochu – połówek
2 marchewki
1 pietruszka
kawałek selera
2 – 3 ziemniaków
200 g surowego wędzonego boczku
2 ząbki czosnku
1 cebula
1 łyżka oleju
2 łyżki majeranku
sól, pieprz

Groch umyć i namoczyć na noc w około 2 l wody. Rano ugotować groch w lekko osolonej wodzie, w której się moczył. W drugim garnku boczek gotować w około 1 – 1 1/2  l wody. Kiedy będzie już miękki dodać obrane i pokrojone w kostkę marchew, seler i pietruszkę. Czosnek przecisnąć przez praskę i dodać do gotujących się warzyw. Całość lekko posolić, dodać 1 łyżkę majeranku roztartego między palcami. Gotować do miękkości warzyw. Wyjąć boczek, pokroić w kostkę. Na patelni rozgrzać olej, usmażyć na nim pokrojony boczek i cebulę pokrojoną w kosteczkę a następnie dodać do wywaru. Ugotowany groch przetrzeć przez sito (zmiksowanie nie jest wystarczające, ale przecieranie nie sprawia kłopotu), dodać do wywaru, wrzucić pokrojone w kostkę obrane ziemniaki i gotować całość jeszcze około 15 minut aż ziemniaki się ugotują. Doprawić solą i pieprzem oraz dodać pozostałą łyżkę majeranku. Całość zagotować i podawać.
Smacznego!!!



I pora na kocie wieści. Filonka została przeze mnie zważona zaraz po moim powrocie. Okazuje się, że Panowie karmili Ją uczciwie, nawet bardzo uczciwie, dopieszczali chyba też jak tylko mogli, zwłaszcza W. Jestem trochę zazdrosna, bo wystarczy, że W. coś do Niej powie a Ona od razu mruczy i pcha się na kolana albo pod pachę i przytulona zasypia. Przez niemal dobę do mnie na kolana nie przyszła. Na pocieszenie Bunia przesiedziała cały wieczór na moich kolanach, a w nocy zebrało Jej się na kocią miłość ze mną J
Jutro idę na zdjęcie szwów i kontrolę pooperacyjną. Patrząc na kondycję i apetyt Filonki jestem spokojna o to, że wszystko goi się jak trzeba a rekonwalescencja przebiega doskonale. 

ZnP* - Zupa na Poniedziałek 

piątek, 11 stycznia 2013

Zakręcone tartinki



Niby nic, a jednak fajny sposób na podanie malusieńkich kanapeczek dokładnie na jeden kęs. Wyglądają też całkiem nieźle, a robi się je banalnie łatwo i niezwykle szybko. Oczywiście to co w środku zależy od inwencji i smaku przygotowującego przekąskę, możliwości są niemal nieograniczone. Poniżej znajdziecie moją wersję.


Zakręcone tartinki


kilka kromek chleba tostowego (z 1 kromki wychodzi 5 - 6 tartinek)
twarożek z czosnkiem
czerwona papryka
dymka
kilka plasterków szynki
majonez
pieprz

Chleb tostowy okroić ze skórki. Każdą kromkę dokładnie spłaszczyć za pomocą wałka do ciasta. Kromki posmarować czosnkowym twarożkiem, na to nałożyć plasterek szynki, posmarować go cienko majonezem. Na jednym brzegu kromki położyć pasek czerwonej papryki (powinna mieć długość dokładnie taką jak chleb), obok położyć zieloną cebulkę, popieprzyć. Poczynając od strony z papryką ściśle zwinąć kromeczki i dokładnie docisnąć koniec chleba, aby całość nie rozwijała się. Rulonik pokroić na plasterki o pożądanej przez nas grubości.
Smacznego!!!



Przepis dodaję do akcji Karnawałowe przekąski


Nadal siedzę w Podgórzynie, objadam się nieprzyzwoicie i potwornie tęsknię do całej mojej męsko – damskiej menażerii. Codziennie po kilka razy sprawdzam co się dzieje w domu i jak moi Panowie opiekują się swoimi wąsatymi kobietami. Podobno obie mają się doskonale o czym wczoraj miało świadczyć przeraźliwie głośne mruczenie Filonki do słuchawki i równoczesne miauczenie Buni. Tak jak mruczenie mnie przekonało tak wycie kocie jakby ktoś kota ze skóry obdzierał jakoś mniej ;) Jutro na własne oczy się przekonam jak kocie towarzystwo się miewa i zapowiedziałam, że pierwsze co zrobię to Małą wsadzę na wagę aby sprawdzić czy krzywda Jej się nie działa. To nazywa się pełne zaufanie do moich ukochanych Facetów J

środa, 9 stycznia 2013

Vol – au – vent z kurczakiem i grzybami leśnymi


„Lot z wiatrem” po francuski zawsze brzmiał dla mnie niezwykle. Kiedy czytałam przepis na to danie wydawało mi się szczytem elegancji i wykwintności. Były to jednak czasy kiedy gotowe ciasto francuskie było całkowitą abstrakcją, taką samą jak półki pełne towarów. Zawsze marzyłam, że pewnego dnia będę mogła zaserwować vol – au – vent i będzie to coś co zachwyci wszystkich biesiadników.
Czasy się zmieniły, abstrakcja istnienia pełnych półek i gotowego ciasta francuskiego zamieniła się w szarą rzeczywistość a ja dalej tylko marzyłam o zaserwowaniu „lotu z wiatrem”.
W końcu  zdecydowałam, że pora zamienić marzenia i wyobrażenia w konkretne działania i tym sposobem błyskawicznie, bez wysiłku powstały moje pierwsze vol – au – vent.



Czy warto było?
Zdecydowanie tak!
Wielokrotnie pisałam, że jestem leniwa z natury i uwielbiam przepisy, które dają super efekty przy znikomym nakładzie pracy i ten właśnie taki jest. Nie sądziłam, że kucharz miary Carême’a mógł stworzyć coś tak prostego (kiedy mamy gotowca w postaci kupnego ciasta francuskiego) bo o smak byłam spokojna.
Polecam danie jako przystawkę lub ciepłą lekką kolację.

Vol – au – vent z kurczakiem i leśnymi grzybami


1 opakowanie ciasta francuskiego
1 jajko

1 pierś z kurczaka
sól, ulubiona przyprawa do kurczaka (u mnie zmieszane ze sobą: czerwona słodka papryka, curry, pieprz, chilli i ząbek czosnku)
1 szalotka
300 – 400 g leśnych grzybów (u mnie mieszanka mrożonych grzybów)
2 łyżki oleju
sól, pieprz

Piekarnik rozgrzać do 200 stopni. Ciasto francuskie rozwinąć, wykrawać krążki (powinna być ilość podzielna przez 4, mnie z 1 arkusza wyszło 12 krążków). Z każdej czwórki krążków jeden zostawić w całości, a w pozostałych wyciąć mniejsze kółka.
Na blaszce do pieczenia wyłożonej papierem układać: najpierw pełne kółko, brzeg posmarować roztrzepanym jajkiem, na to kłaść kółko z otworem w środku, posmarować je jajkiem i kłaść kolejny pierścień z ciasta i jeszcze raz czynność powtórzyć. Całość powinna się składać z podstawy i trzech pierścieni. W taki sam sposób przygotować pozostałe ciastka. Małe kółeczka można wykorzystać do czegoś innego, ale upiec razem z podstawami do vol – au – vent np. posmarowane jajkiem i posypane grubą solą lub czarnuszką.
Blaszkę wstawić do piekarnika i piec przez około 15 minut. Boki powinny ładnie wyrosnąć, a dno nie powinno się wybrzuszyć. Blaszkę wyjąć z piekarnika. Spody do dania można od razu nadziewać i podawać, a można wystudzić i podawać później, nawet następnego dnia. Wtedy należy po napełnieniu całość wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni na około 10 minut aby danie stało się ciepłe i chrupiące.
Jeśli chcemy danie podać od razu to należy nadzienie przygotować wcześniej lub w czasie kiedy piecze się ciasto. W tym celu kurczaka kroimy w niewielkie kawałeczki, mieszamy z przyprawami.
Na patelni rozgrzać łyżkę oleju, wrzucić mięso i smażyć kilka minut aż będzie całkowicie usmażone. Zdjąć je z patelni, na patelnię wlać pozostałą łyżkę oleju, wrzucić posiekaną w kosteczkę szalotkę, zeszklić ją, wrzucić grzyby, lekko posolić i smażyć przez około 10 minut mieszając często całość. Kiedy grzyby są już usmażone na patelnię wrzucić usmażonego wcześniej kurczaka, wszystko chwilę smażyć mieszając i ostatecznie doprawić solą i pieprzem.
Tak przygotowane nadzienie wkładać delikatnie do foremek z ciasta francuskiego i podawać na ciepło.
Smacznego!!!




Przepis dodaję do akcji Karnawałowe przekąski


poniedziałek, 7 stycznia 2013

Zupa na poniedziałek – rosół z pietruszkową kostką grysikową



Tak naprawdę to nie o rosół tu chodzi. Chociaż i on stanowi u mnie podstawę egzystencji. Całe lato skrzętnie zbieram liście z młodych selerów, myję je a potem mrożę w gotowych pojedynczych porcjach. Podobnie robię z lubczykiem. A wszystko po to aby żaden zimowy rosół nie musiał się obejść bez tej niezwykle aromatycznej zieleniny.
Rosół to taka całoroczna zupa, ale jednak chyba częściej gotowana zimą. Latem grzanie domu wielogodzinnym pyrkotaniem zupy czasem odstrasza. Ale niezależnie od tego czy latem czy zimą prym wiodą makaron i lane kluski jako dodatki do rosołu. Czasem uda mi się złamać ten schemat i mimo ogromnej presji moich Panów i tak robię coś innego – czyli kostkę grysikową. Ja bardzo ją lubię, zwłaszcza, że kojarzy mi się z moją Babcią. Panowie ją jedzą, bez gadania i marudzenia, ale też bez wielkiej miłości. Szkoda, bo to bardzo fajna alternatywa dla makaronu. Rozumiem jednak, że gusty smakowe mamy różne i mamy swoje ulubione smaki. Ja na przykład nie lubię w rosole naleśników cieniutko pokrojonych na makaron, a moja Mama uwielbiała taki dodatek. Ale koniec gadania, pora na przepis.



Rosół z pietruszkową kostką grysikową


Rosół:
¼  - ½ kury rosołowej
½ kg wołowiny z kością na rosół
włoszczyzna z kapustą włoską lub białą
½ cebuli opalonej nad ogniem
pęk lubczyku
pęk naci selera
1 liść laurowy
3 ziela angielskie
kilka ziarenek pieprzu
3 – 3 ½ l wody
sól, pieprz

Kostka grysikowa:
½ szklanki grysiku (kaszki manny) – u mnie błyskawicznej
2 szklanki wody
1 łyżeczka masła
2 czubate łyżki natki pietruszki bardzo drobno posiekanej
sól, pieprz

Wszystkie składniki rosołu po przygotowaniu (umyciu, obraniu itp.) włożyć do dużego garnka, wlać wodę i zagotować. W zależności od „szkoły” całość odszumować lub nie (ja nigdy tego nie robię, ale moja Mama i Babcia robiły to bardzo dokładnie), posolić, zmniejszyć ogień pod garnkiem i delikatnie gotować przez kilka godzin (u mnie zazwyczaj jest to około 4 godzin). Ostatecznie doprawić solą i pieprzem.

Kiedy rosół zaczyna się gotować przygotować kostkę z kaszki manny.
Szklankę wody zagotować z solą i masłem. Kaszkę wymieszać z drugą szklanką wody i posiekaną natką, wlać do gotującej się wody. Mieszając gotować zgodnie z przepisem na opakowaniu kaszki (błyskawiczna przez 1 – 2 minut) ostatecznie doprawić solą i pieprzem, dokładnie wymieszać. Na duży płaski talerz wypłukany zimną wodą rozłożyć ugotowaną kaszkę, równomiernie ją rozsmarować najlepiej łyżką zamoczoną w zimnej wodzie. Pozostawić do wystygnięcia.
Przed podaniem kaszę pokroić mokrym nożem, nakładać na talerze i podawać z gorącym rosołem.
Smacznego!!!



I jeszcze kocie wieści.

Filonka dobrze zniosła operację, bez problemu wybudziła się z narkozy. Noc spędziła spokojnie, w niedzielę późnym popołudniem dostała ociupinkę jedzenia. Dużo śpi i odpoczywa, ale i ma chwile kiedy bawi się piłeczką czy inną myszką. Dzisiaj W. idzie z Nią do Weterynarza do kontroli i ma na Nią chuchać i dmuchać, bo ja po raz kolejny jadę do Podgórzyna. Niestety prognozy pogody mówią, że cały tydzień będzie deszczowa pogoda, więc chyba nawet nie biorę aparatu fotograficznego, bo i po co????? Biorę za to  laptopa, więc pewnie się jeszcze w tym tygodniu odezwę.

sobota, 5 stycznia 2013

Sałatka z bananem


Dziś zacznę nietypowo, bo właśnie od kocich spraw. Jestem chodzącym kłębkiem nerwów. Filonka dziś będzie miała operowaną przepuklinę pępkową. Niestety przepuklina powiększała się i weterynarz wyraźnie zalecił jak najszybsze zlikwidowanie jej. Początkowo była mowa, że spokojnie można poczekać do sterylizacji i za jedną operacją zrobić obie rzeczy, ale teraz niestety byłoby to mocno ryzykowne. Tym bardziej, że niedługo wyjeżdżamy na dwutygodniowy zimowy urlop i nie chcieliśmy obarczać odpowiedzialnością Maleństwo w trakcie ciężkiej sesji. 

Tak więc wszystkie osoby dobrej kociej woli proszę  dziś o kciuki za pomyślny przebieg zabiegu i szybkie dojście do siebie mojego malutkiego, ciągle jeszcze, kociego szczęścia.

No i teraz mogę przejść do właściwego tematu dzisiejszego wpisu, sałatki z bananem.



Kolejna wytrawna sałatka, ale z dodatkiem owoców. Mnie bardzo posmakowała taka kombinacja smaków i mam nadzieję, że Wam też przypadnie do gustu.

Sałatka z bananem


pół główki sałaty lodowej
1 duży lub 2 mniejsze dojrzałe (ale nie przejrzałe) banany
1 marchewka
1 jabłko (najlepiej szara reneta, bez problemu można ją kupić w dobrym warzywniaku)
2 łyżki soku z cytryny
sól, pieprz

sos czosnkowy:

1 łyżeczka majonezu
4 łyżeczki jogurtu naturalnego typu greckiego
1 ząbek czosnku
sól, pieprz

Sałatę lodową umyć i rozdrobnić na nieduże kawałki (często po prostu kroję ją w kostkę). Banany obrać ze skórki, pokroić w plasterki, jabłka obrać rozkroić na ćwiartki, wykroić gniazda nasienne a cząstki pokroić w plasterki. Owoce wymieszać, skropić sokiem z cytryny aby nie sczerniały. Marchewkę obrać i utrzeć na tarce na dużych oczkach. Sałatę wymieszać z owocami, marchewką, doprawić solą i pieprzem, polać sosem czosnkowym i po wymieszaniu podawać.
Smacznego!!!



Sałatkę dodaję do akcji "Karnawałowe przekąski"


czwartek, 3 stycznia 2013

Sałatka z roszponki z pomarańczami i kaparami



Święta, święta i po świętach.
Nie wiem jak Wy, ale ja jestem na etapie niemal wstrętu do jedzenia, a przynajmniej do jedzenia ciężkich potraw. Wyraźnie odczuwam brak warzyw i owoców w codziennej diecie, a przecież nie zaniedbałam ich ani na moment. To chyba jednak normalne zmęczenie suto zastawionym stołem, a kiedy minie trochę czasu znów chętnie zjem coś bardzo konkretnego i mięsnego. Na razie postanowiłam przerzucić się głównie na warzywa w każdej postaci, a i owoców postanowiłam jeść więcej.
Na początek proponuję banalną sałatkę z pomarańczami i kaparami. Niby nic odkrywczego, ale jest ona spełnieniem moich oczekiwań smakowych. Można podać ją jako samodzielne danie albo jako dodatek do bardziej treściwej potrawy.


Roszponka z pomarańczami i kaparami


roszponka
2 pomarańcze
2 łyżki kaparów odsączonych z zalewy

sos winegret:
2 łyżki soku z cytryny
6 łyżek oliwy z oliwek
¼ łyżeczki cukru
sól, pieprz

Roszponkę dokładnie przebrać usuwając uszkodzone i nadpsute listki, umyć i osuszyć. Z pomarańczy skroić skórkę tak, aby pozbawić je albedo i białej zewnętrznej osłonki. Obrane owoce pokroić w półplasterki. W salaterce ułożyć listki roszponki, na nich pomarańcze, całość posypać kaparami. Przygotować sos winegret (najlepiej w małym słoiczku, aby składniki wymieszać poprzez wstrząsanie). Sałatkę polać sosem i podawać.
Smacznego!!!


 A tak wygląda chwila nieuwagi, zupełnie jak z dzieckiem :) kiedy robi się cicho należy szukać koteczka bo wiadomo, że broi ;)