środa, 30 maja 2012

„Bobik” danie rodem z RPA



Nostalgia mnie naszła okrutna. Rozumiem, ze zmiany są nieuniknione, świat się zmienia i ludzie się zmieniają, ale utraconych wartościowych miejsc jednak bardzo mi żal.
Kilka lat temu zupełnym przypadkiem trafiłam na forum Mniammniam. Trafiłam w tygiel kipiący kulinarnymi pomysłami, pełen niezwykle ciepłych i serdecznych ludzi, którzy podobnie jak ja kochają gotować i kochają smacznie zjeść. To właśnie tam każdego dnia uczyłam się czegoś nowego, pokonywałam kolejne własne ograniczenia smakowe i pokonywałam strach przed wykonaniem potraw, które wydawały mi się zarezerwowane dla profesjonalistów. Niestety to co dobre często szybko się kończy. Nie rozumiem działania właściciela portalu, który powoli, acz systematycznie niszczył forum. Powoli użytkownicy zaczęli znikać, a Ci co pozostali obserwowali do czego wszystko zmierza. Już nie pojawiały się spektakularne wyczyny zapaleńców, za to jak grzyby po deszczu pojawiały się konkursy, które ze sztuką kulinarną niewiele miały wspólnego. Mało tego promowały kradzieże przepisów i zdjęć (może nie zawsze kradzieże, ale często publikowanie przepisu bez podania jego źródła). Czara goryczy przelała się, kiedy ostatecznie forum stało się miejscem całkowicie publicznym. Moja przygoda z Mniammniam zakończyła, ale pozostało wiele wspomnień, odkrytych smaków i wspaniałych przepisów. Jednym z nich jest podany w wątku „wyzwaniowym” przez Anooshkę przepis na Bobotie (przechrzczony na „Bobika”). To danie rodem z Republiki Południowej Afryki na stałe weszło do naszego domowego menu, mimo, że na początku myśl o połączeniu mięsa, cukru i cynamonu wydawała się absurdalna. Polecam wszystkim to wyjątkowe połączenie smaków. Zdjęcia mało atrakcyjne, potrawa też do fotogenicznych nie należy, zwłaszcza jeśli kucharka potrzyma całość o 5 minut za długo w piekarniku i wierzch zrobi się zbyt mocno zrumieniony, a na dodatek za 5 minut trzeba wyjść do pracy ;) 


Bobotie

(cytuję za Anooshką)

2 łyżki oleju
½ łyżki masła
500 g mielonego mięsa wołowego, jagnięcego lub mieszanki tych mięs
2 drobno pokrojone cebule
2 ząbki czosnku rozgniecione
1 szklanka tartego jabłka lub marchewki (u mnie zawsze jest jabłko)
2 kromki białego pieczywa

Przyprawy:
2 łyżeczki curry
½ łyżeczki mielonego imbiru
½ łyżeczki przyprawy mixed herbs (mieszanka majeranku, bazylii, oregano i tymianku)
1 łyżeczka kukumy
½ łyżeczki cynamonu
1 łyżeczka cukru
szczypta chilli lub pieprzu cayenne
¼ łyżeczki pieprzu
1 łyżka soli
1 łyżka octu winnego
1 łyżka posiekanej kolendry lub natki pietruszki
kilka listków laurowych

Wierzch:
szklanka śmietany lub śmietany wymieszanej z jogurtem naturalnym
½ łyżeczki soli
szczypta pieprzu
2 jajka

Na patelni rozgrzać oba tłuszcze i smażyć na tym mięso aż będzie w miarę luźne, wówczas dodać cebulę i smażyć do zeszklenia cebuli. Następnie dodać czosnek i jabłko lub marchewkę oraz przyprawy, całość mieszamy i zostawiamy na ogniu jeszcze przez chwilę. Doprawiamy solą, pieprzem i octem do smaku. Odstawiamy. Pieczywo namoczyć w wodzie, odcisnąć i dodać do masy mięsnej. Całość dokładnie wymieszać. Tak przygotowaną masę przełożyć do naczynia do zapiekania, w wierzch wcisnąć listki laurowe. Przygotować zalewę z jajek i śmietany, wylać na mięso i wstawić do piekarnika nagrzanego do 190 stopni na 35 minut aż mieszanka jajeczna się zezłoci (a nie zbrązowieje jak u mnie).
Danie serwować z żółtym ryżem.
Smacznego!!!



niedziela, 27 maja 2012

Jesteś na diecie? Ten torcik jest dla Ciebie ;)



Maj jest miesiącem gubienia kilogramów nagromadzonych zimową, nieruchawą porą. Już pierwszy z pięciu kilogramów poszedł precz, ale to nic w porównaniu z przeszło trzydziestoma kilogramami, które zgubiłam trzynaście lat temu. Teraz znam już swój organizm i wiem jaka dieta mu służy i tego się trzymam.
Jedno jest pewne nie głoduję i nie odmawiam sobie wszystkiego. W weekend musi być coś słodkiego, musi być lekkie i dietetyczne ale bez przesady.
Zatem dla wszystkich dbających o linię torcik podwójnie truskawkowy.




Torcik podwójnie truskawkowy


biszkopty do wyłożenia dna tortownicy (można oczywiście upiec własny blat biszkoptowy)
½ puszki mleka skondensowanego niesłodzononego
2 galaretki truskawkowe
1 łyżeczka żelatyny
½ kg truskawek

Puszkę ze skondensowanym mlekiem włożyć do zamrażalnika na 1 – 1 ½ godziny (ma być bardzo zimne, ale nie zamrożone). Dno tortownicy wyłożyć biszkoptami, kilka następnych pokruszyć w palcach, a okruchy wykorzystać do zapełnienia szpar pomiędzy ciastkami. Na biszkoptach poukładać umyte, odszypułkowane i osuszone truskawki.
Tuż przed wyjęciem mleka z zamrażalnika zagotować ¼ l wody i rozpuścić w niej jedną galaretkę wymieszaną z dodatkową łyżeczką żelatyny. Pozostawić do ostygniecia.
Wyjąć mleko, odmierzyć (można na oko) połowę puszki wlać do miski (musi być spora bo całość bardzo mocno zwiększy swoją objętość) i ubijać mikserem do podwojenia objętości. Następnie ubijając wlewać ostudzoną galaretkę. Kiedy całość się wymiesza wyłożyć na przygotowane biszkopty i truskawki. Należy zrobić to możliwie szybko bo masa tężeje błyskawicznie. Całość wstawić do lodówki. W tym czasie przygotować drugą galaretkę truskawkową w odrobinę zmniejszonej ilości wody niż jest to napisane na opakowaniu. Wystudzić i poczekać aż zacznie tężeć. Na cieście ułożyć kolejne truskawki i zalać wszystko przygotowaną galaretkę. Całość schłodzić w lodówce co najmniej przez godzinę (tyle aby galaretka solidnie stężała).
Po tym czasie można podawać.
Smacznego!!!!



Oczywiście odchudzaniu sprzyja ruch, a ja zdecydowanie najbardziej lubię wycieczki rowerowe. Nadmiar kalorii spaliliśmy jeżdżąc w okolicach Dobroszyc. Nawet młodziutką sarenkę udało nam się spotkać.


A tu drewniany kościół  z XVIII wieku kościół w Złotowie, akurat trwała msza i tylko nos do środka wsadziłam, ale jest bardzo urokliwy.


piątek, 25 maja 2012

Kapuśniak z młodej kapusty o orientalnej nucie



W moim rodzinnym domu, kiedy przychodziła wiosna, niemal każdego dnia było jakieś danie z młodej kapusty. Tak bardzo lubiła ją moja Mama. Najczęściej była to duszona kapusta z dużą ilością koperku na zmianę z kapuśniakiem z młodej kapusty. Nie wiem jakim cudem żadne z tych dań mi się nie znudziło. Co prawda od lat już eksperymentuję z zupą, ale i tak baza zawsze pozostaje taka sama. Nawet moja Mama (ogromna konserwatystka) potrafiła szaleć w przypadku kapuśniaków. Egzotycznych przypraw nie lubiła, a curry przywożone w latach 70 ze zgniłego zachodu było niezwykle oszczędnie wykorzystywane, jednak do zupy lubiła sypnąć sporą łyżeczkę. Ja również bardzo lubię taki kapuśniak z curry, od siebie dodaję dodatkowo sok i skórkę z limonki. 
Taka wiosenna zupa doskonale nadaje się dla osób odchudzających się, bo niczym nie jest zaciągana, ani zasmażką, ani śmietaną.


Kapuśniak z młodej kapusty o orientalnej nucie

½ główki młodej kapusty, umyta i poszatkowana
2 młode marchewki
1 pietruszka
1 kalarepka
kawałek pora (ok. 10 cm)
4-5 dojrzałych pomidorów obranych ze skórki
1 papryczka chilli
2 l bulionu drobiowego
2 łyżeczki curry w proszku
1 limonka
2 łyżeczki cukru
sól, pieprz

Warzywa umyć, obrać i pokroić. Do garnka wlać bulion. Dodać do niego wszystkie warzywa z wyjątkiem pomidorów. Papryczkę obrać, usunąć pestki (chyba, że lubimy bardzo ostre dania) i pokroić w drobną kosteczkę a następnie wrzucić do garnka. Całość gotować do niemal całkowitej miękkości warzyw. Wrzucić wówczas pokrojone w kostkę pomidory, cukier i curry. Gotować kolejne 5 minut. Całość doprawić solą, pieprzem, sokiem z limonki (ilość soku należy dobrać do własnego smaku, ale zupa ma być wyraźnie kwaskowa lecz nie kwaśna) oraz otartą skórką z limonki. Zagotować i podawać.
Smacznego!!!






wtorek, 22 maja 2012

Babka z mascarpone z rabarbarem



Weekend rozpieszczał nas piękną pogodą, a ja rozpieszczałam moich Panów pyszną babką z mascarpone z rabarbarem. Przepis na nią podała Margi. Napisała Ona, że można piec tę babkę z różnymi dodatkami, więc postanowiłam wykorzystać kolejne laski rabarbaru z własnej uprawy. Babka jest z tych cięższych i wilgotnych. Wszystkim nam bardzo smakowała zwłaszcza, że nie należy do zbyt słodkich. 



Babka z mascarpone z rabarbarem

250 g mascarpone
4 jajka
150 g cukru
350 g mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia (1 małe opakowanie)
owoce lub inne dodatki (u mnie 3 laski obranego i pokrojonego w kostkę rabarbaru)

Ser utrzeć z jajkami i cukrem na gładką masę (wcale nie trzeba do tego celu korzystać z miksera), następnie dodać mąkę wymieszaną z proszkiem do pieczenia. Całość dokładnie wymieszać. Umyte i osuszone owoce obtoczyć w mące (lub inne dodatki jak rodzynki, żurawinę czy kawałki czekolady), dodać do ciasta, całość wymieszać. Wlać do formy i piec przez około 45 minut w temperaturze 180 stopni.
Smacznego!!!




Margi dziękuję za bardzo prosty i fajny przepis!

niedziela, 20 maja 2012

Krem ze szparagów i kalarepki pysznie smakuje po wycieczce rowerowej



Dziś proponuję typowo majową, pyszną i prostą zupę. Wystarczy pęczek szparagów i dorodna kalarepka aby zaspokoić nie tylko głód ale i potrzebę świetnych doznań smakowych.
Proponuję ugotować zupę z białych szparagów, bo to one właśnie mają intensywny specyficzny aromat co przy mało wyrazistej kalarepce nadaje charakter zupie. Oczywiście amatorzy zielonych szparagów mogą ugotować zupę z zielonych szparagów.


Krem ze szparagów i kalarepki z bekonowymi skwarkami

1 pęczek białych szparagów
1 spora kalarepka (uważać aby nie była przerośnięta)
1 l bulionu warzywnego lub lekkiego drobiowego
1 łyżeczka cukru
sól, pieprz
½  łyżki masła
4 plasterki bekonu lub chudego wędzonego boczku

Szparagi obrać z włókien aż pod główkę, następnie obłamać zdrewniałe części. Kalarepkę obrać i pokroić w grubą kostkę. Warzywa wrzucić do bulionu, dodać cukier, całość gotować przez około 20 minut. Kiedy warzywa są już miękkie całość zmiksować na idealnie gładką masę. Dodać do smaku sól i pieprz. W międzyczasie przygotować skwareczki bekonowe. Bekon lub boczek wędzony pokroić w słupki, na patelni rozgrzać masło i na nim przesmażyć mięso. Kiedy skwarki są już rumiane i chrupiące wysypać je na ręcznik papierowy, aby odsączyć je z nadmiaru tłuszczu.
Gorącą zupę nalewać na talerze, posypać skwarkami i podawać.
Smacznego!!!



Ponieważ ta zupa powstaje błyskawicznie, mogliśmy ją zjeść po wycieczce rowerowej, tym razem do Sułowa 






Nie dość, że samo miasteczko jest bardzo sympatyczne i ciekawe to okolice są wyjątkowo piękne przyrodniczo. Polecam!

Przepis dodaję do akcji "Sezon na szparagi"

piątek, 18 maja 2012

Kwartet idealny – poezja smaku



Są takie połączenia składników, które gwarantują doskonały efekt smakowy. Nie wyobrażam sobie botwinki bez koperku a cukinii bez czosnku. Tym razem postanowiłam połączyć ze sobą te dwie idealne pary. Tak powstało danie lekkie, dietetyczne niezwykle wiosenne i pyszne.



Botwinkowo – cukiniowa zapiekanka z fetą

1 większa cukinia lub 2 małe
1 pęczek botwinki
2 ząbki czosnku
1 posiekany pęczek koperku
100 g fety
2 jajka
3 łyżki mąki razowej
sól, pieprz

Cukinię umyć, utrzeć na tarce na grubych oczkach. Posolić i pozostawić na kwadrans, aż cukinia puści sok. Umyć i posiekać na małe kawałki botwinę. Po tym czasie odcisnąć bardzo dokładnie cukinię. Dodać do niej botwinkę, koperek, żółtka, rozgniecione ząbki czosnku, pokruszoną fetę oraz mąkę, wszystko wymieszać. Białka jaj ubić na sztywną pianę, dodać do reszty składników i delikatnie wymieszać. Całość ostatecznie doprawić solą i pieprzem (uważać na ilość soli bo feta jest słona). Naczynie żaroodporne wysmarować masłem, wyłożyć do niego warzywną masę i wstawić do pieca nagrzanego do 190 stopni na 30 minut.
Podawać od razu z sosem jogurtowo - czosnkowym lub innym ulubionym.
Smacznego!


Wiosną nie mogę się doczekać kiedy zaczną kwitnąć rododendrony, szczególnie jeden w moim ogrodzie budzi mój zachwyt, a właściwie jego kolor wywołuje zachwyt.


poniedziałek, 14 maja 2012

Rabarbarowe ośmiornice



Rabarbar w moim ogrodzie niestety dorodny nie jest, od dwóch lat próbuję pobudzić go do intensywnego życia, ale ciągle jest słaby. Nie wyobrażam sobie wiosny bez licznych wypieków z rabarbarem, więc nie pomagam mu ciągłym wyrywaniem. Na straży rośliny można często spotkać groźnego pogromcę myszy, ale ja zawsze znajdę moment na wyrwanie kilku łodyg ;)


Tym razem potrzebowałam upiec coś co mogliśmy zabrać ze sobą na wycieczkę w góry. Drożdżowego ciasta dawno już nie piekłam, więc tak powstały rabarbarowe ośmiornice.


Rabarbarowe ośmiornice

(Porcja na około 10 bułeczek)

½ kg mąki
¼ l ciepłego mleka
85 g cukru.
4 dag świeżych drożdży
2 żółtka
75 g + 25 g masła
1 łyżka rumu
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
½ łyżeczki soli

kilka łodyg rabarbaru, obranych i pokrojonych w plasterki
kilka łyżek cukru trzcinowego



Mąkę przesiać, zrobić w niej dołek. W mleku rozpuścić drożdże, chwilę zostawić aby pojawiły się pęcherzyki świadczące o tym, że drożdże już pracują. Wtedy wlać je do mąki (w ten dołek) dodać cukier, żółtka, rum i ekstrakt waniliowy. Wyrobić gładkie ciasto. 75 g masła rozpuścić i dodać do ciasta. Wyrobić ciasto bardzo dokładnie, aż zacznie odstawać od ręki. Przykryć ściereczką i pozostawić do wyrośnięcia. Po tym czasie ciasto wyłożyć na blat. Masło (pozostałe 25 g) rozpuścić. Ciasto rozwałkować możliwie cienko. Posmarować masłem (ale część masła zostawić na posmarowanie każdej ośmiornicy) i złożyć je na trzy (górną część założyć do środka a na to nałożyć część dolną). Całość dalej wałkować na grubość ½ cm. Wykroić prostokąty o wymiarach około 8 x 11 cm. Jeden dłuższy bok ponacinać na głębokość 2 cm, każdy kawałek posmarować masłem, posypać plasterkami rabarbaru i cukrem trzcinowym. Zwijać wzdłuż dłuższego boku. Tak powstałe ośmiornice wkładać do formy muffinkowej wyłożonej papilotkami lub papierem do pieczenia. Pozostawić do podrośnięcia. Kiedy trochę podrosną wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 stopni i piec przez około 30 minut. Po upieczeniu wystudzić. Można posypać cukrem pudrem lub polukrować.
Smacznego!!!!


Wpis pragnę dodać do kilku akcji:
a zaproszenie do piknikowej akcji znajdziemy TUTAJ


piątek, 11 maja 2012

Cukinia faszerowana pilawem z bulguru zapiekana pod parmezanem



Szukałam na własnym blogu, którą wersję faszerowanej cukinii podam w tym poście i ze zdziwieniem stwierdziłam, że to będzie pierwszy wpis o tej tematyce.
Dlaczego się dziwię?
Z bardzo prostej przyczyny – faszerowana cukinia to często goszczące danie na naszym stole. Tym razem wyszła bardzo smakowita, a przy tym wykorzystałam różne resztki z lodówki.
Z wczorajszego obiadu zostało trochę pilawu z bulguru, w lodówce pętały się 4 plasterki wędzonego boczku, a parmezan jest stałym lokatorem mojej lodówki. Tym sposobem wyszło pyszne i lekkie wiosenne danie. 


Cukinia faszerowana pilawem z bulguru zapiekana pod parmezanem

Pilaw:
100 g grubej kaszy bulgur (osobiście taką wolę, ta drobna zbyt mocno przypomina mi kuskus)
1 cebula
1 ząbek czosnku
ok. ½ l bulionu warzywnego albo drobiowego
½ małego bakłażana
4 pomidory obrane ze skórki i pokrojone w kostkę (ew. ½ puszki krojonych pomidorów)
¼ łyżeczki płatków chilli
¼ łyżeczki mielonego kuminu
sól, pieprz
3 łyżki oliwy

2 młode cukinie
4 grubsze plasterki boczku
kawałek parmezanu pokrojonego w płatki
sól, pieprz,
oliwa

Najpierw przygotować pilaw. W rondlu rozgrzać oliwę, na której należy przesmażyć pokrojoną w kostkę cebulę i rozgnieciony ząbek czosnku uważając, aby ten ostatni się nie przypalił, bo będzie gorzki. Dodać kaszę bulgur i smażyć wszystko przez 3 minuty. Dodać kumin, chilli i porcjami wlewać bulion. Każdą następną porcję wlewać, kiedy poprzednia się wchłonie. W międzyczasie ( jeśli nie umiemy robić kilku rzeczy równocześnie należy przygotować bakłażana wcześniej) bakłażana umyć pokroić w plastry o grubości 1 ½ cm, nasolić i zostawić na kilka minut aby puścił sok. Po tym czasie dokładnie go wytrzeć za pomocą ręcznika papierowego i smażyć na patelni na minimalnej ilości oliwy (bakłażan wchłonie każdą ilość oliwy jaką wlejemy na patelnię, aby nie był zbyt tłusty patelnię smarujemy oliwą) przez 2 minuty z każdej strony. Przesmażone plastry bakłażana pokroić w kostkę. Kiedy kasza jest już prawie miękka dodać do niej pomidory i bakłażana.  Dogotować do miękkości kaszy i wygotowania się płynu.
Tak przygotowany pilaw jest pysznym samodzielnym daniem, ale może stanowić farsz do cukinii. W tym celu plastry boczku pokroić w kostkę i przesmażyć na chrupko, dodać do pilawu, całość wymieszać. Cukinie umyć, przekroić wzdłuż, wydrążyć gniazda nasienne. Lekko posolić, popieprzyć, skropić oliwą. Do powstałych zagłębień włożyć pilaw a na wierzchu poukładać płatki parmezanu. Wstawić do pieca nagrzanego do 180 stopni na 30 minut, w tym czasie parmezan powinien zrobić się rumiany i chrupiący (skorupka, która z niego się tworzy jest wspaniała i niezwykle chrupka).
Podawać jako samodzielne danie.
Smacznego!!!


środa, 9 maja 2012

Czarne koty i niechciane prezenty



Muszę trochę poczarować, zaczarować a w tym celu upiekłam solidną porcyjkę czarnych kotów.


Kruche ciasteczka mocno czekoladowe


270 g mąki
30 g ciemnego kakao
75 g cukru pudru
cukier waniliowy
150 g masła
1 jajko
1 łyżeczka proszku do pieczenia

Z podanych składników zagnieść możliwie szybko kruche ciasto (można pomóc sobie melakserem). Włożyć je do woreczka i wstawić na ½ godziny do lodówki. W tym czasie rozgrzać piekarnik do 200 stopni. Ciasto wałkować i wykrawać dowolne ciasteczka. Piec przez około 10-15 minut. Upieczone ciastka wystudzić na kratce. Można udekorować je roztopioną czekoladą, ale doskonale smakują też same do popołudniowej herbaty.
Smacznego!!!



A co chciałam zaczarować?
Bunia niestety należy do niesłychanie łownych kotów. Nie poluje z głodu, a jedynie dla kociego sportu. Kiedy była malutką koteczką wykazywała już wyjątkowe uzdolnienia w tym kierunku, a ja tępa „człowieka” nie rozumiałam, że przynoszone do domu tuzinami dżdżownice stanowią jedynie przedsmak tego co mnie czeka w przyszłości. Wyśmiewaliśmy Naszą Koteczkę jaki z niej drapieżnik i głupolek, że jedynie dżdżownice potrafi złapać. Dziś marzymy aby znów znosiła jedynie dżdżownice ;)
W tym roku sezon na znoszone do domu prezenty należy uznać za rozpoczęty L Na szczęście ten prezent popsuł się zanim został wniesiony do mieszkania. Nie zliczę jednak ile razy łapaliśmy żywe kocie prezenty walcząc ze sprytem prezentów i dziką Bunią równocześnie. Mam nadzieję, że czarne koty odczarują nasz dom i naszego łownego groźnego drapieżnika.





poniedziałek, 7 maja 2012

Kostka tortowa



W moim rodzinnym domu nie zawsze było domowe ciasto. Zdarzało się, że w niedzielne popołudnie jechało się do ulubionej cukierni (w naszym przypadku do „Warszawskiej”) i tam każdy mógł wybrać sobie ciastko na jakie ma ochotę. Pamiętam, że zawsze moją uwagę zwracały ciastka o nazwie „kostka tortowa”. Kusiły kolorowymi warstwami, pięknymi dekoracjami. Szybko jednak nauczyłam się, że wygląd to jedno, a smak to coś zupełnie innego. Chyba właśnie z tamtych czasów została mi awersja do tortów z kremami maślanymi (oj jakby wtedy kremy były robione z masła to pewnie lubiłabym je do dziś). Obrzydliwy smak margaryny aromatyzowanej sztucznymi olejkami zapachowymi pamiętam jak dziś. Pewnie dlatego tak rzadko sama piekę torty i ciasta z kremem. Czasem jednak za namową Maleństwa stworzę coś na podobieństwo kostki tortowej, ale już we współczesnej, jadalnej i bardzo smacznej wersji


Kostka tortowa

Biszkopt:
5 jaj
1 szklanka cukru
1 szklanka mąki
1 łyżka kakao
1 łyżeczka proszku do pieczenia

Krem:
½ l śmietany 30%
2 śmietan - fixy
2 łyżki cukru pudru
wiśnie z rumu

słoik dżemu wiśniowego

wiórki z gorzkiej czekolady do dekoracji

poncz przygotowany z ½ szklanki mocnej herbaty earl grey, 1 łyżeczki cukru, 2 łyżek rumu, 1 łyżeczki soku z cytryny

Żółtka oddzielić od białek. Białka ubić na sztywną pianę, dodawać stopniowo cukier cały czas ubijając. Następnie dodać żółtka i nadal ubijać. Mąkę przesiać razem z proszkiem do pieczenia i delikatnie wrobić w masę jajeczną. Całość podzielić na dwie części: 2/3 i 1/3 ciasta. Do 1/3 ciasta dodać przesiane kakao i delikatnie wymieszać. Tak przygotowane ciasto upiec w postaci 3 osobnych blatów biszkoptowych – dwóch białych i jednego ciemnego z kakao (najlepiej na papierze do pieczenia narysować sobie 3 takie same prostokąty i wylać ciasto w taki sposób aby zajmowało taką właśnie powierzchnię). Kiedy ciasto po upieczeniu wystygnie przygotować poncz, którym należy nasączyć każdy z biszkoptów. Ubić śmietanę z cukrem i śmietan – fixem. Ułożyć na spodzie biały biszkopt, na nim rozsmarować dżem, następnie położyć biszkopt kakaowy i rozsmarować połowę bitej śmietany. W śmietanę powciskać wiśnie z rumu (jeśli nie posiadamy takowych, można użyć wiśni z kompotu) i przykryć białym biszkoptem. Wierzch posmarować resztą bitej śmietany, udekorować gorzką czekoladą utartą na ostrej tarce. Wstawić do lodówki na co najmniej godzinę. Po tym czasie pokroić ciasto w równe kwadraty a każdy dodatkowo udekorować wg uznania.
Smacznego!!!


Ps. W czasach PRLu kiedy nauczyłam się że ciastka tortowe są bleee... uwielbiałam jeść bajaderki, które mój Tato nazywał śmietnikiem cukierniczym. Zupełnie mi nie przeszkadzało, że robione były ze starych niesprzedanych ciastek. Chyba najbardziej smakowało mi to, że były one solidnie nasączone alkoholem ;) 

Przepis, mimo że wyraźnie dostosowany do dzisiejszych standardów (nie ma w nim kremu z margaryny niskiej jakości) jest bardzo zbliżony do tych królujących w latach 70 i na początku lat 80 (w drugiej połowie lat 80 w cukierniach poprawiło się zdecydowanie, przynajmniej w tych znanych mi wrocławskich).
Dodaję go do akcji kulinarnej Kuchnia PRL

Kuchnia PRL

piątek, 4 maja 2012

Przygotowania do zimy czas zacząć



Wybaczcie, że zacznę ten post niezwykle prywatną sprawą, ale nie mogę nie podziękować jeszcze raz i nie opowiedzieć Wam o wspaniałej, niezwykle ciepłej i dobrej osobie, jaką jest Aliczek. Ostatnio na forum mniammniam podziwiałam kruche ciasteczka z maszynki do mięsa, które upiekła Ala. Przywołały one wspomnienie mojego Taty, który lubił w niedzielne poranki robić właśnie te ciasteczka. Sama ich nie robię, bo ani klasycznej maszynki do mięsa nie mam, ani przystawki do wyciskania ciasteczek. W galerii skomentowałam Jej wspaniały wypiek. Jakie było moje zaskoczenie kiedy dwa dni później dostałam przesyłkę, a w niej ...



Alu jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za pyszne ciasteczka, ale przede wszystkim za to, ze jesteś tak niezwykle dobrą i wrażliwą osobą J

My tu gadu gadu a wiosna zaczęła wreszcie nas rozpieszczać. Wszystko gwałtownie budzi się do życia, rośliny szaleją a ptaki nie dają spać. Jak dla mnie to najpiękniejsza pora roku. Już odetchnęłam po długiej i ciężkiej dla mnie zimie (zimy zawsze są dla mnie długie i ciężkie) mam milion pomysłów i planów, po prostu chce się żyć. Jednak ani przez chwilę nie potrafię zapomnieć, że znów nadejdzie jesień, a po niej zima i znów trzeba będzie jakoś sobie radzić, jakoś ja przetrwać. Dlatego każdego roku pakuję do słoików pachnące słońcem owoce, dżemy, konfitury lądują w mojej piwnicy. Warzywa zamarynowane i kiszone też mają w niej swoje miejsce. Jednak specjalne miejsce w mojej spiżarni zawsze znajdują liczne nalewki. To one ratują mnie z opresji chorobowych bzinka chroni przed przeziębieniem, orzechówka leczy żołądek. Po co faszerować się tabletkami, kiedy znane od wieków naturalne leki pomagają często lepiej i szybciej? W tym roku mam zapalonego pomocnika i pomysłodawcę kolejnych eksperymentów nalewkowych – Maleństwo zasmakowało i uwierzyło w zbawczą moc naturalnych metod leczenia. I właśnie Maleństwo nastawiło pierwszą w tym roku nalewkę. Jeszcze nie wiemy jaka będzie w smaku, ale z całą pewnością będzie wspaniałym lekarstwem na nieżyty górnych dróg oddechowych, a o te nietrudno jesienią i zimą.


Nalewka sosnowa

½ l młodych pędów sosnowych
cukier (około 10 dag)
½ l spirytusu
½ l przegotowanej wody


Zebrane na początku maja młode pędy sosnowe (aby nie uszkodzić zbytnio drzewa proponuję zrywać po jednym – dwa pędy z każdej gałązki, a pozostałe zostawiać, pozwoli to roślinie rosnąć i się krzewić) umyć, lekko obierając z zewnętrznej brązowej warstwy (jak część zostanie na pędzie to nic się nie stanie) osuszyć, wrzucić do słoja i zasypać cukrem (wg mnie lepiej dodać teraz cukru tylko tyle aby pędy się nim pokryły, a potem ewentualnie dosłodzić nalewkę). Słój postawić na słonecznym parapecie. Każdego dnia potrząsać zawartością kilka razy. Kiedy cukier już się rozpuści (po około 5 dniach) do słoja wlać spirytus. Wszystko wymieszać i odstawić w ciemne miejsce na 6 tygodni. Po tym czasie dodać przegotowaną wodę, wszystko wymieszać i zostawić jeszcze na 2 tygodnie. Następnie nalewkę filtrując zlać znad pędów sosny, sprawdzić czy jest wystarczająco słodka. Jeśli nie to rozpuścić dodatkowy cukier w możliwie niewielkiej ilości przegotowanej wody i połączyć z całością nalewki, a jeśli nie ma potrzeby dosładzania to od razu wlać ją do butelek i odstawić do dalszego przegryzania się. Jesienią można już korzystać z jej wyjątkowych walorów zdrowotnych i smakowych.
Na zdrowie!!!