czwartek, 12 kwietnia 2012

Phu Quoc – przygoda na zakończenie podróży

Ostatnie trzy dni w Wietnamie spędziliśmy na wyspie leżącej u wybrzeży Kambodży. Phu Quoc jest największą wietnamską wyspą. Słynie głównie z sosu rybnego i czarnego pieprzu, ale coraz częściej mówi się o niej w kontekście raju dla turystów. Hotel w którym mieszkaliśmy położony był tuż przy pięknej piaszczystej plaży, ale zaludnionej przez gości kilku niewielkich hoteli. Swój krótki pobyt postanowiliśmy wykorzystać zarówno na odpoczynek i relaks na plaży jak i na wędrowanie i penetrowanie wyspy.
Jak penetrować azjatycką wyspę???? Oczywiście na skuterze ;)


Z wynajmem środka lokomocji nie było problemu, dostaliśmy śliczny nowiutki skuter, na którym wyglądaliśmy dość groteskowo, bo skuterek malutki a my do malutkich absolutnie nie należymy.


Pierwszy problem pojawił się kiedy okazało się, że nie mamy benzyny i wycieczkę powinniśmy rozpocząć od wizyty na stacji benzynowej. Możecie pomyśleć: „co za problem?” zwłaszcza jeśli wynajmujący mówią, że stacji jest dużo na każdym kroku. A jednak jechaliśmy i jechaliśmy, kontrolka świeciła coraz intensywniej a my stacji benzynowej nie widzieliśmy. Dopiero po kilku kilometrach zwróciłam uwagę na kolejny parasol przeciwsłoneczny ze znaczkiem sieci stacji benzynowej. Jak się okazało, te liczne stacje benzynowe wyglądają zgoła inaczej od tych nam znanych.


Zatankowaliśmy i szczęśliwi ruszyliśmy na południe wyspy myśląc, że teraz to już nic nas nie zaskoczy. Ale jak przygoda to przygoda. Nagle normalna droga się skończyła, pojawił się mostek na rzece, który stanowiły luźno ułożone deski  na kilku żerdziach przerzuconych przez wodę. Całe szczęście, że kierowcą skutera był W., bo ja zamknęłam oczy i jeszcze mocniej chwyciłam go w pasie modląc się aby koło nie omsknęło się na desce. Oczywiście nawet jeśli by się omsknęło tragedii by nie było, ale miło też nie. Zaraz za mostkiem droga stała się już komfortowa i pełna ciekawych widoków.


Ponieważ nie wzięłam przykładu z Wietnamek i nie zasłoniłam twarzy gustowną maseczką wyglądałam jak ofiara katastrofy, straszyłam czerwoną i brudną twarzą, na której osadził się intensywnie czerwony pył. W niczym mi to nie przeszkadzało w podziwianiu lokalnych widoków, cieszenia się z pięknych i pustych plaż, delektowaniu się odpoczynkiem i pyszną wietnamską kawą.







Pozostały czas spędziliśmy na całkowitym lenistwie plażowym w cieniu palm kokosowych, korzystania z lokalnych specjałów. Niewątpliwie był to wspaniały finał naszej podróży po Wietnamie, do którego bardzo chciałabym wrócić.


8 komentarzy:

  1. Stacja benzynowa wymiata, nawet męża zawołałam, żeby zobaczył:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt stacja jest pierwsza klasa, mało tego ten szklany zbiornik był napełniany z plastikowych butelek po wodzie mineralnej, których stała niezła gromadka obok dystrybutora ;))))

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Jesli pod pojęciem raj rozumiemy miejsce w którym jest pyszne jedzenie, sympatyczni ludzie, piękna przyroda i piękna pogoda, to tutaj jest faktycznie raj :)

      Usuń
  3. lecę kupić skarbonkę - czas zacząć zbierać oszczędności na taki zaczarowany wyjazd!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja już założyłam nową skarbonkę na kolejne egzotyczne wojaże :)

      Usuń
  4. Szkoda, ze juz koniec podrozy. Kocham Azje i w tej chwili o Wietnamie, Korei i Indonezji marze najbardziej i takie relacje jak Twoja pozwalaja na chwile zapomnienia,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też marzę o kolejnych wyjazdach. Mam nadzieję, ze kolejna zima będzie z kolejną wyprawą

      Usuń